Jest 10 grudnia 1993 roku i świat błyskawicznie ogarnia szał na punkcie gry „DOOM”. Przez kolejne lata ludzie będą zabijać demony, a potem siebie nawzajem w pierwszych rozgrywkach typu deathmatch. Trochę ponad rok później, 23 grudnia 1994 roku wychodzi inna gra, która mocno namieszała w świece FPSów – „Heretic”. Powierzchownie wyglądała, jak kolejny klon „DOOMa” (nawet wykorzystywała ten sam silnik graficzny), ale to były tylko pozory. Zamiast przemierzać marsjańskie bazy i piekielne czeluści, w „Hereticu” przedzieraliśmy się przez zamki czarodziejów, fortece nieumarłych i kryształowe kopuły pełne dziwnych, magicznych stworzeń. Aby je pokonać, dostaliśmy do dyspozycji arsenał magicznych broni takich jak Eteryczna Kusza, czy Piekielna Laska. Ponad to gra oferowała system ekwipunku, gdzie mogliśmy podnosić różne magiczne przedmioty, a następnie używać ich dopiero wtedy, kiedy były nam potrzebne. Gra na tyle dobrze się sprzedała, że doczekała się trzech sequeli – „Hexan”, „Hexen II” oraz „Heretic II”. Jednak z czasem popularność biegania z karabinem w ręku wygrała i FPSy, gdzie orężem była broń sieczna, obuchowa i kłująca oraz magia zeszły z afisza.
Moda na odkurzanie starych pomysłów i boomer shootery sprawiła, że New Blood Interactive postanowiło dać szansę ludziom odpowiedzialnym za świetny remake „Rise of the Triad” z 2013 roku, na wydanie fantasy shootera o nazwie „Amid Evil”. I tak w 2019 roku wypuszczono grę będącą zarazem hołdem dla swoich pierwowzorów z przed ponad dwóch dekad, jak i doskonałą produkcją samą w sobie, często porównywaną do „Dusk”, a bijącą graficznie, pomimo pozornej pikselozy tekstur, ten tytuł na głowę.
Podstawowa
gra zawiera on 28 etapów, podzielonych na siedem epizodów, każdy z trzema
bajecznymi poziomami oraz areną do walki z bossem. Wszystko to ubrane w
stylistykę bardzo odjechanego high fantasy, z interesującymi projektami
przeciwników, a przede wszystkim broni sprawiło, że „Amid Evil” przeszedłem w
zasadzie jednym ciągiem. Potem przyszedł czas na inne produkcje i gra trafiła
na wirtualną półkę. Jednakże, dwa lata po premierze tej gry wyszedł „The Black
Labirynth”, dodatek będący prequelem do właściwej gry. Czy warto było w niego
zagrać?
Tytułowy Czarny Labirynt to 10 dodatkowych etapów, nowi przeciwnicy, dwóch nowych bossów, dwie nowe bronie oraz nowa ścieżka dźwiękowa, skomponowana ponownie przez Andrew Hulshulta. Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że etapy są olbrzymie, mniej więcej dwa razy większe niż w podstawowej wersji gry. Każdy z nich jest stylistycznie inny, pełen spektakularnych budowli, obszernych aren do walki z przeciwnikami i ciekawy set pieców (poziom The Wall pod tym względem wymiata).
Dwie
nowe bronie są równie ciekawe. Pierwsza i podstawowa to Rękawice Platynowej
Gwiazdy. Są to stalowe rękawice z kolcami, którymi można spuszczać przeciwnikom
niezły łomot, a doładowane mocą dusz pozwalają poczuć się, jak Kenshiro z mangi/anime „Pięść
Północnej Gwiazdy”. Drugą nową bronią jest Rozdzierasz Otchłani, czyli magiczna
kosa, która miota przed siebie purpurowymi wstęgami, przecinającymi wszystkich
przeciwników na swojej drodze. Natomiast wzmocniona mocą dusz, dosłownie
wymazuje wszystkich widzianych na ekranie przeciwników z egzystencji. Przydadzą się one nam w czasie pełnej niebezpieczeństw podróży,
w której będziemy zmuszeni walczyć z hordami przeciwników jak i rozwiązywać
przestrzenne łamigłówki.
Akcja dodatku jest wartka, nawet bardziej niż w oryginalnej grze. Nowi przeciwnicy są ciekawie zaprojektowani, a jeden rodzaj zmusza nas do trochę innego podejścia niż uniki na bok i strzelanie magiczną bronią. I w przeciwieństwie do „DOOM Eternal” i Marauderów, można ich szybko pokonać najsilniejszą bronią, czyli wspomnianą wyżej kosą.
Graficznie gra wygląda fenomenalnie, zarówno dzięki projektom etapów, które składają się głównie z różnego rodzaju megastruktur, jak i przez doskonałą grę kolorów i świateł. Nie bez znaczenia jest tutaj również wsparcie dla technologii Ray Tracing, która w tym tytule działa rewelacyjnie i w zasadzie w ogóle nie spowalnia rozgrywki (testowane na RTX 3060 Ti, rozdzielczość 1920x1080, ustawienia graficzne Epickie, wszystkie opcje Ray Tracing ustawione na maksa). Muzycznie również jest bajecznie. Andrew Hulshult znowu odwalił kawał dobrej roboty, szczególnie jeżeli chodzi o podkład pod walkę z ostatnim bossem.
Dlatego,
jeżeli graliście już w „Amid Evil” i zastanawiacie się, czy kupić dodatek to
nie ma się nad czym zastanawiać. Kupujcie go w ciemno! Jeżeli natomiast „Amid
Evil” jakimś cudem Was ominął, gorąco polecam zakupić podstawkę wraz z
dodatkiem. Z gry zadowoleni będą na pewno wszyscy fani „Heretica”, boomer
shooterów, takich jak „Dusk”, ale również „Quake’a” czy „Unreal”. Moim zdaniem
jest to po prostu jeden z tych tytułów, w które każdy fan FPSów powinien
prędzej, czy później zagrać.