Retro strzelanki, zwane też boomer shooterami, to ostatnio dość popularny gatunek gier. Sam opisywałem już takie tytuły jak "Ashes 2093" i "Hard Reset", "Wrath: Aeon of Ruin", "Supplice", "Selaco" czy "Only Lead Can Stop Them". Każdy z nich czerpał inspiracje z innych źródeł, jednak wszystkie estetycznie, mechanicznie i/lub fabularnie starają się mniej lub bardziej emulować gry z lat 90. Nie inaczej jest z "Viscerafest", która stanowi bardzo ciekawą mieszankę rozwiązań, zarówno pod względem grafiki, mechanik, jak i fabuły.
"Zacznijmy od początku.
Nazywam się Caroline, mam 27 lat, jestem entuzjastką broni, najemniczką na pełen etat i dziewczyną wspaniałego faceta o imieniu Athens Fetter. Od jakiegoś czasu planuję się oświadczyć, ale niestety zleceń jest jak na lekarstwo, więc na pierścionek mnie nie stać. Na szczęście pewien debilny czarnoksiężnik imieniem Cromune ma wyznaczoną całkiem sporą nagrodę za swoją głowę, a zabicie go to część roboty. Wygląda na to, że koleguje się z bandą typków, którzy prowadzą jakiś nielegalny projekt naukowy o nazwie USC, a ostatnio widziano go, jak zmierzał do ich świeżo skleconej bazy nad Ziemią. Plan jest prosty: włamać się, zlikwidować cel, zgarnąć kasę i wrócić do domu w trzy dni. W sam raz na randkę. No to zaczynamy tę krwawą łaźnię!"
Tym wstępem, bardzo ładnie zagranym przez Jannę Polzin, zostajemy wprowadzeni w ogólny klimat gry. Będziemy w niej biegać, strzelać i mordować przeciwników, sterując Caroline – fioletowowłosą najemniczką o niewyparzonej buzi, która aż do przesady lubi swoją pracę. "Viscerafest" to bardzo szybka gra. Podstawą naszego poruszania się podczas walki będzie tzw. "bunny hopping". Na szczęście nie musimy tego przycisku miarowo wciskać – wystarczy go trzymać. Gdy osiągniemy odpowiednią prędkość, na ekranie pojawią się białe linie (jak w kreskówkach), co będzie oznaczać, że dopóki nie zwolnimy, będziemy otrzymywać zmniejszone obrażenia.
Co ciekawe, podstawą walki w
Viscerafest wcale nie jest strzelanie, a eliminowanie przeciwników gołymi
pięściami. Wynika to z faktu, że amunicji do innych broni (poza podstawowymi
dwoma) jest dość mało i nie możemy jej za dużo ze sobą przenosić. Jednak
rekompensata jest znacząca. Otóż Caroline, pomimo swojej wątłej figury, ma siłę
zdolną jednym ciosem rozmarować pomniejszych przeciwników na krwawą miazgę, a i
z większymi jest sobie w stanie poradzić – przy odrobinie wprawy. Nagrodą za
nasze starania będą wypadające z przeciwników serca oraz inne przedmioty, które
odnawiają stan naszego zdrowia lub/i pancerza. Poza tym, wszystkie ciała
poległych również można rozczłonkować i otrzymać z nich ww. znajdźki. Przyznam
szczerze, że początkowo byłem takim sposobem rozgrywki zawiedziony, jednak w
"Viscerafest" jest to zrobione tak dobrze i płynnie, że bardzo szybko
wciągnąłem się w tę mechanikę z wielką radością.
Permutacja klasycznych rozwiązań
Etapy w "Viscerafest" są bardzo zróżnicowane pod względem wielkości, wyglądu i układu pomieszczeń. Ich przekrój jest dość znaczny – od pomieszczeń na stacji kosmicznej, przez inspirowaną orientem zabudowę czy pędzący superszybki pociąg, po miejsca zupełnie nie z tego świata, gdzie żyją stworzenia bardzo stare i mroczne. Każdy z etapów ma swój urok i każdy jest pełen różnego rodzaju sekretów, z których część odnosi się do klasyków gatunku takich jak "Duke Nukem 3D", "Doom" czy "Quake". Ale są też zmiany. Pierwsza to ograniczona liczba zapisów gry, których ilość uzupełniamy za pomocą znajdowanych w etapach bojek, ale możemy je wykorzystać w dowolnym momencie. Inna to klucze, które raz użyte znikają z naszego inwentarza. Ma to znaczenie w przypadku szukania sekretów, z których część jest ukryta za zamkniętymi drzwiami. Nie trzeba się tutaj martwić o to, że zabraknie nam potem klucza, aby otworzyć sobie dalszą drogę, gdyż w takich przypadkach w sekretach będzie na nas czekał dodatkowy klucz.
Ciekawym rozwiązaniem jest fizyczny hub, w którym znajdziemy się przed rozpoczęciem właściwej zabawy, zaraz po ukończeniu etapu-samouczka. Poza portalami prowadzącymi do mini-hubów dla każdego z trzech epizodów, jest tutaj też biblioteka oraz bestiariusz z obszernymi wpisami dotyczącymi pojawiających się lub wspominanych w grze postaci, miejsc, organizacji oraz przeciwników. Muszę przyznać, że twórcy zadali sobie dużo trudu w budowaniu swojego świata. Dzięki temu możemy poznać dokładnie historię, jaka rozgrywa się w grze – a jest to opowieść bezpośrednio bazowana na mitologii Lovecrafta i to bardzo ciekawa.
Poziom trudności
"Viscerafest" to jedna z trudniejszych gier, w jakie grałem, a porwałem się na nią na środkowym poziomie trudności o nazwie "Brutal" (dla osiągnięć). O ile pierwszy i drugi epizod są jeszcze względnie proste, to trzeci wymaga już bardzo dobrego ogarnięcia szybkiego poruszania się, celnego strzelania i atakowania pięściami. Za to walka z bossami od samego początku jest trudna – zarówno z tymi pojawiającymi się w środkowych etapach każdego epizodu, jak i końcowymi. Na szczęście gra oferuje kilka pomocniczych opcji, takich jak podwojenie ilości zapisów po podniesieniu każdej bojki, jednak i tak gra jest bardzo wymagająca. Ale kiedy już ją opanujemy, to rzeź, jaką możemy tworzyć na ekranie, wynagradza wszystkie trudności.
Drugą mechaniką ułatwiającą (lub utrudniającą) grę jest sklep w hubie, w którym za znajdowane w trakcie gry czerwone czaszki można kupić różne rodzaje modyfikatorów rozgrywki – takie jak nieśmiertelność, nieskończona amunicja, super szybkość itp. Jedyny szkopuł jest taki, że możemy z nich skorzystać tylko kiedy chcemy w dany etap zagrać ponownie po jego wczesniejszym ukończeniu. Nagrodą jest to, że ich użycie nie ma żadnego wpływu na możliwość odblokowywania kolejnych osiągnięć w grze.
Grafika i dźwięk
Oprawa graficzna w "Viscerafest" stanowi dość ciekawą mieszankę. Z jednej strony mamy bardzo zróżnicowane i ciekawie wyglądające przestrzenie, z których część ma naprawdę spektakularne rozmiary. Z drugiej – prawie wszystkie obiekty i przeciwnicy to zwykłe dwuwymiarowe sprite’y. Szczególnie przeciwnicy przykuwają uwagę, gdyż mają syndrom bossów z "Wolfenstein’a 3D" – cały czas są do nas skierowani przodem. Takie rozwiązanie może trochę razić, gdyż większość boomer shooterów pozwala przeciwników zajść od tyłu. Jednak biorąc pod uwagę, jak szybka jest w "Viscerafest" walka i że większość z niej dzieje się na mniejszych lub większych arenach, bardzo szybko przestaje się na to zwracać uwagę.
Natomiast same projekty przeciwników są unikalne, co sprzyja ich poprawnej identyfikacji. Pozwala to szybko zapamiętać sposób, w jaki atakują, oraz ich słabe strony, co pozytywnie wpływa na całą zabawę. Ponadto, z wyjątkiem niektórych sekwencji z trzeciego epizodu, ich liczba nigdy nie jest przytłaczająca. Do tego dochodzą wszystkie dobrze znane elementy ze starych gier takie jak widoczna twarz głównej bohaterki strojącej różne miny czy reagującej na spadającą ilość punktów życia czy ekran wychodzenia z gry z komentarzami wzbudzającymi w nas poczucie winy, że chcemy grę wyłączyć.
W porównaniu z grafiką, dźwięk w Viscerafest stoi na naprawdę wysokim poziomie. Wszystkie przerywniki filmowe, wykonane w konwencji ruchomego komiksu, są ładnie narysowane oraz bardzo dobrze i przekonująco zagrane, co doskonale buduje klimat gry, który z beztroskiego biegania i strzelania stopniowo stacza się w mroczne odmęty historii o przedwiecznych istotach, wyciągniętych prosto z mitologii Lovecrafta. Niby połączenie, które nie powinno mieć racji bytu, ale w tej grze sprawdza się to niesamowicie dobrze. Cała reszta efektów dźwiękowych obecnych w grze również stoi na bardzo wysokim poziomie – doskonale pasują do rozgrywki i bez problemu pozwalają określić zagrożenie, z jakim będziemy się mierzyć.
Muzyka również zasługuje na pochwałę. Geoffrey Day i Michael Markie (ten drugi tworzył też muzykę do "Tempest Rising") dali popis tego, jak stworzyć unikalną ścieżkę dźwiękową do gry, która doskonale dopełnia jej klimat. Kawałki, które początkowo zaklasyfikować można jako połączenie muzyki elektronicznej i metalu, wraz z wchodzeniem gry w bardzo mroczne klimaty, stają się coraz bardziej ambientowe – co dodatkowo potęguje zarówno klimat miejsc, w jakich się poruszamy, jak i stan psychiczny naszej bohaterki. Jest to kawał porządnej roboty.
Werdykt
"Viscerafest" nie będzie dobrą grą dla każdego. Po pierwsze – przez dość wyśrubowany poziom trudności, który nawet na niższych ustawieniach może dużą część graczy zniechęcić. Po drugie – grafika, gdyż nie każdy jest fanem pikselowych sprite’ów obracających się zawsze przodem do kamery. Jednak świetnie zrobiona mechanika rozgrywki, wartka akcja, polowanie na sekrety, gadki głównej bohaterki i radosna eliminacja przeciwników na ekranie są naprawdę warte zainwestowania czasu, aby się do "Viscerafest" przekonać. Wszyscy fani starych strzelanek oraz Lovecrafta na pewno nie będą żałować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz