piątek, 31 października 2025

Darkenstein 3-D - hołd dla klasycznych Woflów, z przymrużeniem oka


Dzisiejsza propozycja łączy w sobie dwie dość odległe od siebie tematycznie ikony świata gier. Pierwsza to Microprose, istniejąca od 42 lat firma kojarzona przede wszystkim fanom różnej maści symulatorów, m.in. "Gunship 2000", "F-117A Nighthawk Stealth Fighter 2.0", dwie gry z serii "Civilization" czy "UFO Enemy Unknown". Druga to "Wolfenstein 3D", pradziadek wszystkich dzisiejszych FPS-ów, oraz jego kontynuacja, "Return to Castle Wolfenstein", która przez większość fanów uważana jest za najlepszą grę z serii. Jak zatem prezentuje się gra, bazująca na pomysłach sprzed 33 lat, wydana pod szyldem firmy, która dzięki staraniom jednego z jej fanów została uratowana od zapomnienia?

Żulem być

Fabuła "Darkenstein 3-D" jest tak absurdalna, że aż dobra. Jest rok 1940, nazistowskie Niemcy. Nasz bohater, zwany po prostu Żulem (Hobo), trafił do tego nieprzyjemnego w tych czasach kraju. Siedząc spokojnie w nocy na chodniku ze swoim psem, zostaje otoczony przez Gestapo, które powala go na ziemię i zabiera psa. Nasz bohater nie zamierza puścić tego płazem. Udaje mu się wskoczyć do ostatniej ciężarówki, która zawozi go do tajemniczego zamczyska. Z czym przyjdzie mu się tam zmierzyć?

Retro Shooter

Rozgrywka w "Darkenstein 3-D" to pełnokrwiste odwołanie do najlepszych cech klasycznych shooterów wyprodukowanych na przełomie lat 1990–2000. Mamy dość szybko poruszającego się bohatera, mogącego przenosić pokaźny arsenał zróżnicowanej broni i rzucającego dość często ciętymi tekstami. 

W grze będziemy przemieszczać się po bardzo zróżnicowanych przestrzeniach, od ciemnych i ciasnych korytarzy w zamkach czy bunkrach po większe otwarte przestrzenie skute lodem lub opływane rzekami lawy. Akcja zwykle jest wartka, z dużą ilością strzelania oraz standardowym poszukiwaniem kluczy lub przełączników umożliwiających dostanie się do wcześniej niedostępnych lokacji.

Na naszej drodze stanie dość ciekawa menażeria przeciwników: od zwykłych żołnierzy wyposażonych w różne rodzaje broni, przez zombie, nieumarłych, Ubersoldatów czy nawet kosmitów. Gra czerpie inspiracje pełnymi garściami z "Wolfenstein 3D" i "Return to Castle Wolfenstein", ale także z "Dooma", "Duke Nukem 3D", "Quake'a" czy "Serious Sama", przy okazji pozwalając sobie na drobne uszczypliwości względem tych tytułów.

Gra jest też bardzo krwawa – trafieni przeciwnicy broczą juchą bardzo obficie lub rozpadają się na mnóstwo mięsistych kawałów. Warto też strzelać im w głowę, gdyż każde 25 headshotów pozwala odpalić specjalną zdolność "morderczego zrzędzenia". Podczas jej działania czas zwalnia, widok staje się prawie czarno-biały, a kolejne eliminacje dokonywane przez naszego Żula są obwieszczane przez komentatora, zupełnie jak w "Unreal Tournament". Jednym słowem – zabawa jest przednia.

Grafika i dźwięk

W tej kwestii sprawa ma się, subiektywnie, dużo gorzej. Grafika jest bardzo mocno stylizowana na stare shootery z ery DOS-a. O ile modele postaci i ich animacje wyglądają całkiem nieźle, to używane przez nie tekstury mają bardzo małą ilość pikseli. To samo dotyczy wszelkich innych obiektów w grze. 

Z jednej strony może to niektórych razić, szczególnie że efekty oświetlenia, wybuchów czy krwi oblepiającej ściany wyglądają znacznie lepiej. Ale biorąc pod uwagę, że grę przygotowywała przez 4 lata w zasadzie jedna osoba, rezultat jest co najmniej dobry.

W dziedzinie dźwięku jest za to co chwalić. Kiczowate, ale pasujące do ogólnego klimatu gry dialogi (wszystkie rozmowy w grze są w formie audio), dobrze dobrane efekty dźwiękowe do wystrzałów, wybuchów i wizualnych wodotrysków, czy muzyka, która stanowi świetną mieszankę utworów własnych oraz interpretacje tych dobrze znanych z gier, którymi "Darkenstein 3-D" się inspirował, tworzą bardzo przyjemny w odbiorze klimat.

Kilka niedoróbek

Niestety, w całej tej porcji dobroci znalazło się też kilka mniejszych lub większych niedoróbek. Po pierwsze, całkiem dużo etapów jest bardzo ciemnych, a na początku gry posiadamy latarkę, którą możemy używać tylko z pistoletem (kto grał w "Doom 3", zna ten ból). Potem co prawda możemy znaleźć lepszy model, ale i tak nie rozwiązuje to całkowicie problemu. Po drugie, w grze nie ma możliwości zapisania stanu rozgrywki w dowolnym momencie. Gra robi to sama po odnalezieniu punktów kontrolnych wyglądających jak złota gwiazda w kole. Co prawda nie jest to specjalnie trudny tytuł – ukończenie go zajmuje ok. 3 godziny – jednak są momenty, kiedy takie rozwiązanie się przydaje. Reszta to pomniejsze uwagi techniczne, jak blokujący się czasem przeciwnicy czy brak minimapy, jednak nie wpływają one w znaczącym stopniu na rozgrywkę.

Werdykt

"Darkenstein 3-D" jest pozycją godną polecenia wszystkim tym, którzy dobrze pamiętają stare strzelanki, gdyż bez problemu zrozumieją wszystkie zawarte w niej żarty. Trochę młodszym na pewno spodoba się wartka i krwawa akcja, jaką zostaniemy uraczeni na ekranie. I najważniejsze – gra dostępna jest na Steam ZA DAWNO! To na co jeszcze czekacie? Ściągajcie i grajcie!

wtorek, 21 października 2025

Iron Harvest – dieselpunkowy RTS

Dzisiejszy tytuł powstał na bazie świata wymyślonego na płótnie przez Jakuba Różalskiego, a skrystalizowanego w pełni przez Jamey'ego Stegmaiera w grze planszowej "Scythe". Grę tę kupiłem już spory czas temu, jednak nie miałem okazji do niej usiąść. Jednak z uwagi, iż jej twórcy, studio King Art Games, pracują obecnie pełną parą nad czwartą częścią cyklu "Warhammer 40000: Dawn of War", chciałem się przekonać, czy potrafią zrobić dobrego RTS-a. Zobaczmy, jak im wyszło z "Iron Harvest".

1920+

W lekko alternatywnej wersji naszego świata, kilka lat po pierwszej wojnie światowej, Nocolai Tesla dokonał przełomu naukowego, opracowując sposób budowy różnego rodzaju mniejszych i większych maszyn kroczących – mechów. Pomysł szybko chwycił i liczące się nacje wprowadziły na swoje uzbrojenie różnego rodzaju metalowe kolosy. A że stosunki między mocarstwami dalej były napięte, kolejny konflikt był tylko kwestią czasu.

Za Polanię

Podstawowa wersja gry "Iron Harvest" posiada trzy kampanie, po jednej dla Polanii, Rosvietu i Saksonii. Każda z nich oferuje X zróżnicowanych misji, w których będziemy zarówno poruszać się małymi oddziałami bez możliwości budowania baz, jak i toczyć walne bitwy, korzystając ze wszystkich dostępnych w grze mechanik. Są one też ze sobą fabularnie połączone i zalecane jest rozgrywanie ich w przewidzianej przez twórców kolejności. A jeżeli tego nam będzie jeszcze mało, dwie dodatkowe kampanie można zakupić w formie DLC, których akcja dzieje się podczas Rosviekciej Rewolucji oraz Usańskiej interwencji w Arabii.

Co do samej rozgrywki, to "Iron Harvest" jest zdecydowanie najbliżej serii "Company of Heroes" – kierujemy zwykle kilkuosobowymi oddziałami piechoty, a nie pojedynczymi żołnierzami, z wyjątkiem bohaterów, surowce zbieramy, przejmując punkty kontrolne na mapie, pewne rodzaje broni trzeba umieć dobrze ustawić, żeby miały odpowiedni kąt ostrzału, a piechota może chować się za osłoną czy w budynkach. Najważniejsza różnica to fakt, że każda wybita do nogi jednostka piechoty pozostawia na polu walki swoją broń. Pozwala to w sposób dynamiczny zarządzać posiadanym oddziałem, jednak trzeba pamiętać, że zmiana broni chwilę trwa.

Drugą ważną różnicą jest sposób wycofywania się jednostek. Tak jak w serii "COH", jest do tego specjalny przycisk, jednak nie jest to magiczny sposób na uratowanie oddziału, gdyż ten nie będzie sprintem biegł do bazy, a jedynie wycofa się do niej normalnym tempem. Plusem jest to, że tracimy wtedy nad jednostką kontrolę i nie musimy się martwić, że niechcący poślemy ją na śmierć. Inna ciekawostka to punkty generujące zasoby. W "Iron Harvest" struktury generujące zasoby stoją na punktach od samego początku rozgrywki i aby pozbawić przeciwnika zasobów, nie trzeba ich koniecznie przejmować, a jedynie je zniszczyć, zmuszając przeciwnika do ich odbudowy. A zasoby w tej grze są ważne, gdyż służą nie tylko do budowy budynków w bazie czy nowych jednostek, ale również do naprawy pojazdów czy stawiania struktur obronnych, takich jak worki z piaskiem czy zasieki.

Grafika i dźwięk

Graficznie gra prezentuje się bardzo dobrze. Zarówno wygląd, jak i animacje postaci i mechów są dobrze dopracowane i prezentują się na ekranie bardzo atrakcyjnie. Interfejs jest przejrzysty i łatwo się zorientować, co na ekranie i z naszymi jednostkami dzieje się w danym momencie. Na szczególne uznanie zasługuje system zniszczenia budynków – widok naszych mechów, które po prostu przechodzą przez domy, rozrzucając wokół gruz, zawsze cieszy oko.

Pod względem udźwiękowienia też jest dobrze. Wszystkie odgłosy w grze, jak i muzyka, zostały zrealizowane bardzo dobrze. Ja zainstalowałem polską wersję językową, która również została zrealizowana w sposób dobry, chociaż czasami zdarza się, że niektóre kwestie odgrywane są z wersji angielskiej. Jednak sama gra naszych lektorów i dopasowanie głosów do postaci jest dobrze zrealizowana i przyjemnie się wszystkiego słucha. Muzyka, choć nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest przyjemna dla ucha i nie przeszkadza w odbiorze gry.

Werdykt

"Iron Harvest" to dobrze zrobiona gra. Wciągające i czasem zaskakujące swoją historią kampanie, porządnie zrobiona rozgrywka z dużą ilością sprawdzonych pomysłów i garścią własnych sprawiają, że w ten tytuł po prostu dobrze się gra. A jeżeli komuś dalej będzie mało, to potyczki z komputerowymi przeciwnikami potrafią być całkiem ciekawe, jednak nie jestem w stanie wypowiedzieć się więcej na temat trybu sieciowego z powodu małej ilości aktywnych graczy. W kontekście prac nad "Dawn of War IV" bardzo mnie to cieszy, gdyż wystarczy, żeby King Art Games zrobiło grę przynajmniej tak dobrą jak "Iron Harvest", a większość graczy powinna być zadowolona. Dlatego każdego fana RTS-ów, a szczególnie tych, którzy czekają na "Dawn of War IV", gorąco zachęcam do zagrania w "Iron Harvest". Nie będziecie zawiedzeni.

Darkenstein 3-D - hołd dla klasycznych Woflów, z przymrużeniem oka

Dzisiejsza propozycja łączy w sobie dwie dość odległe od siebie tematycznie ikony świata gier. Pierwsza to Microprose, istniejąca od 42 lat ...