Powstały w 1987 roku świat Warhammera 40000 to praktycznie
bezdenna studnia pomysłów na tworzenie własnych opowieści osadzonych w tym
świecie. Ostatnie lata przyniosły kilka bardzo ciekawych gier osadzonych w tym
mrocznym uniwersum. Są to zarówno różnego rodzaju strategie, takie jak
„Gladius”, „Battlesector”, czy „Mechanicus”, oraz strzelanki pokroju „Hired
Gun” czy „Darktide”. Dlatego, będąc wielkim fanem starszego podejścia do
gatunku FPS, byłem bardzo miło zaskoczony, kiedy w zeszłym roku zobaczyłem zwiastun
gry Boltgun, obiecujący prawdziwą jazdę bez trzymanki w ciele Ultramarinsa
kładącego pokotem hordy kultystów, demonów i Kosmicznych Marines Chaosu. A jak
to wyszło w praktyce?
W odległej przyszłości
Jest rok 41XXX, kilka lat po wydarzeniach z, nomen omen, świetnej gry Space
Marine, planeta-fabryka Graia zostaje zaatakowana przez wyznawców mrocznych
bogów Chaosu. Kontakt z planetą zostaje zerwany i Inkwizytor Seibel wzywa zakon
najznamienitszych Kosmicznych Marines Imperium, Ultramarinesów, na pomoc. Dowództwo
zakonu zgadza się wysłać mały oddział weteranów tylnej straży, którego dowódcą
jest Malum Caedo, nasz bohater. Po krótkim animowanym wprowadzeniu, z grafiką
stylizowaną na wczesne lata 1990-te, nasz oddział zostaje wysłany na
powierzchnię Graii w kapsule zrzutowej. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z
planem, kapsuła rozbija się w górach, a z całego oddziału tylko Caedo udaje się
przeżyć. Uzbrojony jedynie w miecz łańcuchowy, nasz bohater rozpoczyna swoją
jednoosobową krucjatę przeciwko pomiotom mrocznych bogów.
Za Imperium Ludzkości
„Boltgun” to typowy retro, lub jak kto woli, boomer shooter.
Zarówno poruszanie się, mechaniki rozgrywki jak i styl audiowizualny odwołują
się do gier z pierwszej połowy lat 1990-tych, z drobnymi usprawnieniami. Osią
rozgrywki jest przemierzanie etapów w poszukiwaniu kolorowych kluczy i
zmienianie wszystkich napotkanych przeciwników w fontanny krwi i flaków jedną z
dziewięciu dostępnych w grze broni.
Początkowo będzie to tylko miecz łańcuchowy, który jest w stanie bez żadnego problemu pokroić na kawałki pomniejszych przeciwników. Większych też można nim zabić, ale wymaga to więcej czasu i rytmicznego wciskania klawisza ataku, tak aby miecz nieprzerwanie piłował przeciwnika (chociaż są też inne opcje działania tej broni jakie możemy ustawić). Drugim rodzajem ataku w zwarciu jest przysłowiowe „pociągnięcie z bara”, czyli miażdżąca mniejszych przeciwników szarża. Po każdym użyciu atak ten chwilę się ładuje. Można go też wykorzystać do wykonania skoków na większe odległości, jednak musi to nastąpić w sekwencji – rozpęd na ziemi, skok. Użycie szarży w powietrzu nie działa.
Nasz dalekosiężny arsenał otwiera tytułowy bolter, ikoniczna broń świata Warhammera 40000, będący w zasadzie automatycznym granatnikiem małego kalibru, którego pociski najpierw wbijają się w cel eksplodując w jego wnętrzu. Co ciekawe, jest to jedyna broń, do której można w większości etapów znaleźć magazynki ze specjalną amunicją, która na kilkadziesiąt strzałów znacznie poprawia jej skuteczność. Pomimo bycia pierwszą bronią strzelecką, jaką dostajemy, jest ona zadziwiająco użyteczna przez całą rozgrywkę. Następna to strzelba, broń od boltera słabsza, ale zdolna razić większe ilości przeciwników naraz. Potem zdobędziemy jeszcze karabin plazmowy, potężną broń zdolną razić cele w pewnym obszarze wybuchającymi kulami niebieskiej energii (trzeba uważać, żeby samemu się nie uszkodzić), ciężki bolter, czyli większy, zasilany z taśmy brat boltera, sześciostrzałowy granatnik, idealny do niszczenia dużych zgrupowań przeciwników, volkite caliver, rażący wrogów ciągłą wiązką bardzo rozgrzanej materii, meltagun, wypluwający z siebie chmurę materii podgrzanej do iście gwiezdnych temperatur oraz gravgun, tworzący anomalię grawitacyjną wciągającą i miażdżącą wszystko w niewielkim promieniu.
Każda z tych broni ma swoje konkretne zastosowanie i z powodu ilości amunicji, jaką co bardziej destrukcyjne zabawki pożerają, będziemy musieli często przełączać się pomiędzy nimi. Nasze uzbrojenie uzupełnia kilka rodzajów granatów. Co prawda nie możemy ich przy sobie nosić zbyt wiele, ale są one stosunkowo potężne i bardzo pomagają w niszczeniu wrogów Imperium.
A jest kogo niszczyć. W grze będziemy walczyć z kilkunastoma rodzajami przeciwników. Od padających od jednego celnego strzału kultystów, uzbrojonych we wszelkiego rodzaju broń automatyczną, poprzez Kosmicznych Marines Chaosu, ich Czempionów i ciężkozbrojnych Terminatorów, na demonach Nurgla i Tzeentcha kończąc.
Menażeria jest bardzo kolorowa, zróżnicowana pod względem sposobów, w jakie nas atakują, czy wrażliwości na poszczególną broń. Przeciwnicy, pomimo wyraźnego nawiązania do lat 1990-tych w swojej estetyce, nie składają się z kilkunastu pikseli. Są dobrze animowani, więksi mają naprawdę dużą ilość detali, a wszyscy po śmierci malowniczo dekorują najbliższą okolicę mieszaniną różów i czerwieni.
Graia
Gra składa się łącznie z dwudziestu czterech etapów podzielonych na trzy sekcje
po osiem map każda. W czasie naszej przygody będziemy przemierzać zarówno
ośnieżone górskie szczyty, pustynie, kaniony, opustoszałe umocnienia, pełne
niebezpiecznej maszynerii i płynnego metalu fabryki oraz rzeczywistość, która
bardzo mocno zaburzy naszą percepcję. A jeżeli ktoś chce jeszcze więcej zabawy,
może dokupić dodatek „Forges of Corruption” oferujący nową mini-kampanię
składającą się z pięciu nowych map, kilku nowych przeciwników, dwóch nowych
niszczycielskich broni (multi-meltę oraz wyrzutnię rakiet) oraz tryb hordy dla
pragnących jeszcze więcej nieskrępowanej rozwałki. Szkoda tylko, że nie ma
żadnego trybu multiplayer.
Grafika i dźwięk
Pomimo stosunkowo niskiej rozdzielczości tekstur otoczenia całość
gry wygląda zaskakująco dobrze, a przede wszystkim spójnie i przekonująco. Klimat
miejsc znanych z opisów i ilustracji świata Warhammera 40000 bije tutaj z
każdego miejsca, jakie się przemierza.
Podobnie ma
się sprawa z oprawą audio. Zarówno efekty dźwiękowe, jak i muzyka doskonale
budują klimat gry, która ma czerpać garściami z epoki, kiedy metal był na
topie, a w grach liczyła się przede wszystkim dobra rozgrywka. Każdy wystrzał,
jęk, dźwięki rozbryzgującej się krwi, wybuchy czy kroki odzianego we wspomaganą
zbroję bohatera są dokładnie takie, jakie powinny być.
Werdykt
Jednak pomimo powyższych problemów uważam, że „Boltgun” jest
pozycją obowiązkową, zarówno dla fanów świata Warhammera 40000, jak i starych
strzelanek w ogóle. Świetny model poruszania się i strzelania oraz dobrze
wyważone poziomy trudności sprawiają, iż gra się w nią po prostu bardzo
przyjemnie. Gorąco polecam.












Brak komentarzy:
Prześlij komentarz