W roku 2012 ukazała się gra stworzona przez zaledwie dwie osoby, Jonatana Söderströma i Dennisa Wedina, którzy pod szyldem Dennaton Games przygotowali grę „Hotline Miami”, gra absolutnie kultowa (przynajmniej dla mnie ;) ). W tytule tym wcielamy się w bezimiennego mściciela, który kierowany tajemniczymi rozmowami telefonicznymi, podjeżdża swoją bryką pod różne adresy w Miami, a na miejscu dokonuje eksterminacji znajdujących się wewnątrz przestępców za pomocą różnego rodzaju broni białej i palnej. Świetnie skrojona mechanika rozgrywki, oprawa graficzna rodem z top-down-shooterów z lat 1990-tych, doprawiona potężną dawką pikselowej przemocy oraz jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych jaką kiedykolwiek słyszałem w grach (to dzięki niej zakochałem się w Synthwavie) sprawia, że od gry nie sposób się oderwać. Wisienką na torcie jest fabuła, surrealistyczna, momentami absurdalna oraz w sposób bardzo subtelny przebijająca tzw. czwartą ścianę pytaniami o naturą nas samych jako graczy. Dość powiedzieć, że gra była wtedy na ustach wszystkich. Po trzech latach doczekała się kontynuacji pod tytułem „Hotline Miami 2: Wrong Number”, która chociaż niezła, dłuższa i bardziej różnorodna niż pierwowzór, nie była jednak w stanie dorównać oryginałowi. Potem słuch o Dennaton Games zaginął. I nagle, po 12 latach, ni stąd, ni zowąd pojawiła się gra „OTXO” (czyt. ołczo), wyprodukowana przez Lateralis Heavy Industries, która na pierwszy rzut oka wydaje się bezczelną zrzynką z produkcji Söderströma i Wedina. Ale czy na pewno?
Na pierwszy rzut
oka
Gra
zaczyna się dość spokojnie. Podróżując metrem wraz ze swoją partnerką, nasz bohater
podnosi upuszczoną przez wysiadającego współpasażera białą maskę. Pchnięty
ciekawością, zakłada ją co wywołuje serię dziwnych obrazów, w których jego partnerka
gdzieś znika, a on sam zostaje wyrzucony przez morze na jakieś plaży, w pobliżu
której stoi tajemnicza willa. Przed wejściem do niej wita go ogrodnik, który
wprowadza bohatera w zaistniałą sytuację oraz pokazuje podstawowe mechaniki gry
w samouczku. A potem zaczyna się rzeź.
Powierzchownie gra jest bardzo podobna do „Hotline Miami”, do tego stopnia, iż mam nieodparte wrażenie, iż postacie zostały narysowane z dokładnie tej same ilości pikseli. Jednak po dłuższej chwili zdałem sobie sprawę, iż na tym podobieństwa się kończą. „OTXO” korzysta w zupełnie innej palety barw. Zamiast pastelowych, neonowych kolorów na ekranie dominują odcienie szarości, czerń oraz czerwień, dużo czerwieni. Daje to silne wrażenie inspiracją kinem noir oraz komiksem „Sin City”. Sama oś rozgrywki również jest kompletnie inna. „OTXO” to gra rogue-like gdzie mamy tylko jedno życie, a po śmierci musimy zacząć grę od nowa. Jedyne co nam pozostaje po każdej próbie to odblokowane w czasie gry bronie oraz trunki.
Brniemy dalej
W
przeciwieństwie do „Hotline Miami”, w tej grze ani my ani przeciwnicy nie giną
od jednego strzału czy uderzenia. Tak naprawdę nasza postać jest stosunkowo
odporna na zadawane obrażenia ale skoncentrowany ogień przeciwnika może nasz szybko
wyeliminować. Zgadza się, większość walki polega na widowiskowych strzelaninach
z użyciem kilkudziesięciu rodzajów broni, z których każda ma różną siłę
rażenia, szybkostrzelność, pojemność magazynka czy czas przeładowania. Jednak z
uwagi na fakt, iż do trzymanej broni możemy nosić tylko jeden zapasowy
magazynek, nie ma sensu przyzwyczajać się do jednej z nich. Kiedy skończą nam
się naboje, broń należy wyrzucić i podnieść nową leżącą koło martwego
przeciwnika. Jedyną metodą atakowania z bliska jest kopniak, którego
najczęściej będziemy używać do otwierania drzwi. W willi wszystkie drzwi są zamknięte,
a przeciwnicy nie potrafią sami ich otwierać. Pozwala to na planowanie, które
pomieszczenia oczyścić jako pierwsze, a które zostawić na później. Jednak warto się śpieszyć, gdyż szybkie zabijanie jednego przeciwnika po drugim zwiększa licznik combo, a co za tym idzie ilość wypadających z wrogów monet.
Podczas walki dostępne mamy dwie przydatne umiejętności. Są to turlanie się, dzięki któremu można prześlizgnąć się przez grad pocisków, oraz „Skupienie”, które działa jak bullet time ma grze „Max Payne”. Dzięki niemu możemy na krótką chwile spowolnić czas, co sprawia, że ogarnięcie wymiany ognia z kilkoma przeciwnikami staje się o wiele łatwiejsze.
Rodzajów
wrogów w grze nie jest przesadnie dużo. Są odziani w czerwone maski przeciwnicy
strzelający, rzucające się na nas olbrzymie jaszczurki, samobójcy z przyczepionymi
bombami oraz strzelający przeciwnicy kamuflujący się jak Predator. Niby niedużo
ale akcja jest tak wartka i soczysta, że w niczym to nie przeszkadza.
Szczególnie, że grze towarzyszy specjalnie na jej potrzeby skrojona muzyka,
która doskonale wpasowuje się w krwawą jatkę na ekranie.
Arsenał broni dostępnych w grze będzie można stopniowo powiększać napotykając sekretne pokoje, które co jakiś czas pojawiają się na naszej drodze. Znajdują się w nich automaty, w których za monety wypadające z zabitych przeciwników można kupić kulki z niespodzianką. Część z nich to nic nie warte znajdki, a część to nowa broń. Ponad to, w pomieszczeniach tych można znaleźć kartki z notatkami osób, które znalazły się w tej tajemniczej willi przed nami.
Aby ukończyć grę należy przejść 40 etapów, podzielonych na kilka stref. Co każde 5 etapów czaka nas walka z jednym z 8 bossów, którzy pojawiają się zawsze w tej samej kolejności. Przed nią znajduje się pokój pozwalający wybrać broń z jakiej w czasie walki chcemy korzystać. Co ważne, podczas walk z bossami ilość zapasowych magazynków jest nieskończona, dlatego o brak amunicji nie musimy się martwić. Ważne tylko, żeby nie dać się zabić.
Mieszkańcy willi
Wspomniany
wcześniej ogrodnik nie jest jedyną postacią, z którą będziemy mogli
porozmawiać. Na początku każdego podejścia odwiedzimy „Krwawą Różę”, bar gdzie
można kupić ciekawe napoje wyskokowe od tajemniczego barmana. Każdy drink ma
inną specjalną właściwość, która powinna nieco ułatwić nam przechodzenie gry.
Pierwsza kolejka jest darmowa, następne trzeba kupić za walutę upuszczaną przez
zabitych rogów. Inną osobą przebywającą w barze jest przemytniczka, która za opłatą, jest w stanie zaopatrzyć
bar w nowe, ciekawsze napoje. Wpłaty nie musimy dokonywać w całości, a wpłacone
kwoty zapisują się pomiędzy kolejnymi podejściami.
Ostatnią osobą z jaką można porozmawiać to zakonnica należąca do zgrupowania oddanemu gromadzeniu i konserwacji broni. Stoi ona przed wejściem do willi i za jej pośrednictwem będziemy mogli wybrać jaką bronią posługiwać się będą napotkani w willi przeciwnicy.
Własna tożsamość
Wszystkie
powyższe elementy sprawiają, że „OTXO” bardzo szybko zyskała w moich oczach
swoją własną, niepowtarzalną tożsamość. I chociaż nie przepadam specjalnie za
grami typu rogue-like, to ta gra
zdołała mnie do siebie przekonać. Jest w niej wszystko co lubię w strzelankach
z widokiem z góry, wartka akcja, dużo strzelania, dużo czerwonej posoki i
świetna muzyka. Chociaż idealnie nie jest i mam do tej gry dwie uwagi. Po
pierwsze, otoczenie w barwach szarości jest czasem mało czytelne i zdarzyło mi
się zaciąć na meblu, którego nie widziałem co niestety skończyło się zgonem
mojego bohatera. Druga kwestia to szczątkowa fabuła. Niby nic wielkiego ale
jednak lubię wiedzieć po co bohater w danej grze robi to co robi i dokąd
zmierza. Tutaj tych informacji jest bardzo mało. Nie przeszkadza mi to jednak w
poleceniu tej gry każdemu fanowi strzelanek z przed ery gier 3D. W „OTXO”
zagrać naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz