poniedziałek, 6 maja 2024

Turbo Kid – pewnego razu był sobie niszowy film

W 2015 roku światło dzienne ujrzała kanadyjsko-nowozelandzka koprodukcja pod tytułem „Turbo Kid”. Opowiadała ona alternatywną historię świata gdzie w roku 1997, po zagładzie ludzkiej cywilizacji w skutek wojny z maszynami, ludzie wyglądają jak postacie z „Mad Maxa”, dostępna jest w ograniczonej ilości cybernetyka ale jednocześnie wszyscy poruszają się BMXami. Bohaterem filmu jest sierota, znany jedynie jako The Kid, wielki fan komiksu o Turbo Raiderze, super żołnierzu walczącym z robotami. Jego codzienność to poszukiwania wartościowych przedmiotów do wykorzystania jako broń, wymiany za czystą wodę lub postawienia w swojej kryjówce. Jego życie zmienia się o 180 stopni w momencie spotkania na huśtawce bardzo entuzjastycznie nastawionej do życia dziewczyny imieniem Apple. To co następuje potem to zabawna i krwawa jazda bez trzymanki utrzymana w konwencji kina klasy B z lat 1980-90, ale z o dziwo, bardzo wysoko postawioną poprzeczką pod względem realizacji. Ciekawostką jest, że głównego złego w filmie gra Michael Ironside, aktor bardzo charakterystyczny, który ma na koncie ponad 270 ról w różnych filmach (warto wspomnieć chociażby „Starship Troopers”), a gracze mogą go pamiętać jako Generała Jacka Grangera z „Command and Conquer 3: Tiberium Wars”. U nas film można zobaczyć na CDA Premium.

Pomimo dość znaczącego sukcesu komercyjnego, druga część filmu nie powstała, a przynajmniej nie w takiej formie w jakiej się spodziewałem. Bo około dwóch miesięcy temu przeglądając Internet natknąłem się na zwiastun gry, będącej bezpośrednią kontynuacją fabuły z filmu. A co z tego wyszło?

Sequel inaczej zrobiony

„Turbo Kid”, bo taki tytuł ma gra, został opracowany przez kanadyjskie studio Outerminds Inc. Jes to tzw. metroidvania w czystej postaci. Zrealizowany jako pixelartowa, dwuwymiarowa platformówka, z bajecznie kolorową grafiką i płynnie animowanymi postaciami, „Turbo Kid” zabiera nas w ciekawą przygodę po bardzo rozległem mapie, pełnej ciekawych zagadek zręcznościowych, znajdek i przeciwników.

Żeby nie psuć zabawy tym, którzy nie oglądali filmu, powiem tylko, że na jego końcu nasz bohater postanawia wybrać się w podróż po pustkowiach. Jednak już przy pierwszej okazji załamuje się pod nim droga i spada w przepaść. Z opresji ratuje go Naomi, mieszkanka miasteczka New Hope i lokalny wynalazca. Niestety okoliczne bandziory zabrały nam nasz rower, moduł ładowanego strzału do turbo rękawicy oraz maczetę. Odnalezienie tych trzech przedmiotów będzie naszym pierwszym z wielu zadań jakie przyjdzie nam wykonać, a które będziemy otrzymywać od barwnej menażerii postacie rozsianej po świecie gry.

Gra podzielona została na sześć lokacji – miasteczko New Hope, otaczające je pustkowia, katedra Maszyny, kanion, skatepark, kanały oraz wysypisko. Każde z tych miejsc jest wizualnie inne, posiada też inny zestaw przeciwników, rodzajów sekcji zręcznościowych i znajdek do skompletowania. Nudzić się po prostu nie sposób. Osobiście nie grałem zbyt wiele w ten gatunek gier ale w „Turbo Kid” bardzo podoba mi się budowa poziomów, gdyż część sekcji zręcznościowych można pokonać na kilka sposobów, zależnie od tego jakie umiejętności mamy już odblokowane lub od naszej sprawności w sterowaniu postacią.

Ważnym elementem gry są znajdki. Poza typowo kolekcjonerskimi, jak strony komiksu, krótkie historyjki, czy nowe skórki dla roweru, mamy też sporu przedmiotów zwiększających nasz maksymalny poziom zdrowia czy energii, z której korzystają inne niż podstawowy tryby strzału z rękawicy. Są jeszcze kartridże, które ulepszają inne parametry broni czy odporności na ataki. Można je montować w dowolnym momencie w grze jednak maksymalna ilość jaka może być na raz aktywna jest ograniczona, i czasem trzeba dobrze pomyśleć co nam się może w danym momencie bardziej przydać. Innym sposobem na zaopatrzenie się w ulepszenia są sklepiki, gdzie za śrubki wypadające z zabitych przeciwników i innych zniszczonych przedmiotów możemy dokupić ulepszenia.

Graficznie gra prezentuje się fenomenalnie i to pomimo faktu, iż całość jest typowym pixelartem. Gra jednak zrobiona jest z taką pieczołowitością, że jedynym tytułem z jakim mogę go w tej kategorii grafiki porównać to seria „Metal Slug” z automatów Neo Geo. Jednak „Turbo Kid” góruje nad nią zastosowaniem niedostępnych w tamtych latach technologii z dynamicznym oświetleniem. Wszystko jest cudownie dopracowane, tła są ciekawie animowane a na większych przestrzeniach korzystają z parallax scrollingu. To po prostu trzeba zobaczyć.

Warto też dodać, że podobnie jak film, gra jest bardzo krwawa. Każdy przeciwnik, który nie jest robotem, ginie w fontannie krwi i wnętrzności, która zalewa podłoże, ściany i sufity. Zniszczone roboty za to wybuchają pozostawiając po sobie metalowe kawałki.

Dźwiękowo też wszystko jest w najlepszym porządku, a efekty dźwiękowe doskonale pasują do tego co dzieje się na ekranie. Wszystko brzmi tak jak brzmieć powinno, od strzałów z rękawicy, przez mięsiste cięcia maczetą i jęki zabijanych wrogów, po dźwięki odgrywane podczas rowerowych trików. Muzycznie jest jeszcze lepiej. Ścieżkę dźwiękową przygotował Le Matos i składa się ona z kilkudziesięciu kawałków utrzymanych w klimatach muzyki synthwave. Wszystkie są świetne, a mnie najbardziej przypadł do gustu ten ze złomowiska.

Czy nie ma w tej grze na co narzekać?

Pomimo faktu, że spędziłem w tej grze ponad 17 godzin, nie robiąc jej na 100% ale odblokowując obydwa zakończenia (na szczęście do tego nie trzeba przechodzić całej gry) są w zasadzie dwie rzeczy jakie bardzo mnie denerwowały i wynikały jedna z drugiej. Po pierwsze, gra jest zaprojektowana do grania w nią na padzie. Ja grałem na PC i pomimo, iż można sobie prawie dowolnie skonfigurować klawisze na klawiaturze, to jednak jest to rozwiązanie dalekie od ideału z uwagi na ilość i szybkość klawiszy jakie musimy na raz po sobie nacisnąć żeby niektóre skoki czy uniki wykonać. Z tego też powodu pewne sekcje gry przyprawiały mnie o białą gorączkę, podobnie jak walka z niektórymi bossami. Całe szczęście, w każdej walce jest sposób na regenerację naszego życia, co nie zmienia faktu, że popełniając za dużo błędów, które często wynikają z ułomności sterowania, i tak zginiemy. Na padzie po prostu gra się wygodniej. I to w zasadzie jedyne „ale” jakie do tej gry mam.

Dlatego, jeżeli lubicie metrodivanie, podobał wam się film, lubicie gry pixelartowe i platformówki z fantastyczną muzyką i grafiką to możecie ten tytuł kupować w ciemno i gwarantuję, że nie będziecie zawiedzeni. Tylko błagam, grajcie w niego na PC na padzie, oszczędzi wam to wiele frustracji.

P.S.

W rozmowie z twórcami gry na FB oni sami przyznali, że sterowanie na klawiaturze jest bo jest i zachęcali do grania na padzie. Inną ciekawostką były niedwuznaczne sugestie, że może jednak doczekamy się też filmowego sequela „Turbo Kid”. Czy tak się faktycznie stanie? Czas pokaże…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mecha Break - świetna gra czy nachalne pay-to-win? (recenzja wersji DEMO)

  Wielkie roboty, temat bardzo popularny w Japonii, a od pewnego czasu także poza nią. Większość graczy będzie je kojarzyć z takimi markam...