poniedziałek, 25 listopada 2024

Showgunners – turowy „The Running Man” prosto z Polski

„The Running Man”, powieść Stephena Kinga wydana w 1985 roku, opowiada o świecie niedalekiej przyszłości gdzie z biedy ludzie są skłonni brać udział w brutalnych teleturniejach aby odmienić swoje życie. Tytuł ten znany jest szerszej publiczności za sprawą swojej luźnej, kinowej adaptacji z 1987 roku, z samym Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. Pomimo, że pomysł jest już dość leciwy to nigdy ze świata rozrywki nie zniknął i co jakiś czas ukazywały się filmy lub gry traktujące o różnego rodzaju brutalnych programach TV. „Showgunners”, przygotowane przez polskie studio Artificer, to kolejne podejście do tej tematyki. Jednak tym razem z mechaniką żywcem wyjętą z serii „XCOM” od Firaxis.

W dystopijnej przyszłości

Fabuła „Showgunners” rozgrywa się w Ameryce w bliżej nieokreślonej przyszłości. Korporacja Omega organizuje tam wielki teleturniej pod nazwą „Homocidal All-Stars”, w którym różni śmiałkowie mają za zadanie przedrzeć się przez osiem aren wypełnionych po brzegi śmiercionośnymi pułapkami i przeciwnikami. Dla zwycięzcy czeka ogromna suma pieniędzy. Resztę zawodników czeka śmierć. W najnowszym, dziesiątym sezonie, do gry przystąpiła czerwono włosa najemniczka Scralett, która wraz z poprzednim zwycięzcą teleturnieju, Martym, chce zajść na sam szczyt. Czy jej się to uda?

XCOMowo i zręcznościowo 

Rozgrywka w "Showgunners" podzielona jest na trzy sekcje. Pierwsza z jaką zostajemy zaznajomieni, to poruszanie się po arenach zmagań. I tu zostałem bardzo mocno zaskoczony, gdyż spodziewając się gry turowej, przyszło mi się poruszać w czasie rzeczywistym, z perspektywą z trzeciej osoby z dość swobodnie regulowaną kamerą. Poruszając się musimy uważać na różne pułapki w postaci bomb, kolców na ścianach czy podłogach, min i wielu innych. Nie są one specjalnie groźna w pojedynkę ale wejście na kilka z nich z rzędu może skutkować naszym zgonem.

Ważnym elementem tej części gry jest eksploracja, gdyż w różnych zakamarkach porozmieszczane są skrzynki z dodatkowymi przedmiotami, pieniędzmi i bronią. Część z nich wystarczy wypatrzeć sprawnym okiem ale inne chronione są przez pułapki oraz różnego rodzaju zagadki.

Kolejna istotna sprawa to fani. W czasie eksploracji każdej z aren natkniemy się na grupki fanów za ogrodzeniami. Niektórzy z nich będą nas wołać i prosić o autografy. W zależności od naszej reakcji będziemy zdobywać kolejne poziomy sławy w kilku kategoriach. Będą się one przekładać na możliwość wyboru jednej z nagród za każdy poziom sławy jaki osiągniemy. Opcji tutaj mamy wiele, a wybranie jednej blokuje nam dostęp do dwóch pozostałych, dlatego warto się zastanowić, która z opcji będzie nam najbardziej potrzebna.

Ostatnią istotną sprawą dostępną w tej sekcji są stacje leczące i sklepy. Pierwsza pozwala na uleczenie się przed kolejnym starciem z przeciwnikami. Drugie pozwalają zaopatrzyć się w lepszą broń oraz apteczki czy granaty, które w walce są bardzo pomocne. 

Drugą, najważniejszą w częścią gry, jest turowa walka, która jest żywcem przeniesiona z nowszych odsłon "XCOMa" od Firaxis. Każda z postaci jaką kierujemy ma dwa punkty akcji, które możemy spożytkować na ruch i ataki. Dwa standardowe ataki, strzelecki i w ręcz, kończą naszą aktywację jeżeli zostaną wykonane jako pierwsza akcja. Ataki specjalnie już takiego ograniczenia nie mają. Co ważne, po wykonaniu pierwszej akcji jedną postacią możemy wybrać inną, wykonać nią akcję, a potem wrócić do poprzedniej i wykonać nią pozostałą czynność. Pozwala to na zastosowanie różnych ciekawych kombinacji czynności znacząco zwiększając naszą efektywność w walce. 

Ostatnią częścią gry jest strefa rekreacyjna, gdzie również będziemy się poruszać tak jak pomiędzy walkami na arenach. Tu też przyjdzie nam odpoczywać i socjalizować się z innymi zawodnikami w naszej drużynie. Nowe twarze będą do nas dołączać stopniowo, a każda umożliwi nam walczyć na swój własny sposób, który w połączeniu ze zdolnościami innych zawodników pozwoli na całkiem ciekawe i mordercze połączenia zdolności. 

W tej sekcji otrzymamy też najwięcej informacji o motywacjach naszej bohaterki oraz innych zawodników poprzez rozmowy lub odtwarzanie audiologów pozostawionych w ich pokojach. Ponad to jest tu też pokój zwierzeń, w którym będziemy mieli okazję zdobyć kolejne punkty popularności. 

Bestariusz

Przeciwnicy w "Showgunners" są dość zróżnicowani i, co ważne, aż do samego końca gry pojawiają się nowe rodzaje, których jest łącznie czternaście. Zgodnie z cyberpunkową stylistyką wygląd wszystkich jest bardzo osobliwy. Od przedziwnie ubranych i zamaskowanych Patusów, przez wyposażonych w cybernetyczne nogi i samurajskie miecze Roninów, czy czerpiące z meksykańskiego folkloru Muerty, po bardziej dziwaczne, wręcz monstrualne kreatury. Każdy ma unikalny wygląd, zestaw umiejętności oraz styl walki co sprawia, że potyczki z nimi nigdy nie są nudne. Nie są też oni nierozgarnięci. Nawet na normalnym poziomie trudności potrafią nieźle ze sobą współpracować, nie pchają się pod lufy, potrafią zająć dogodną pozycję do ataku lub skupić się na obronie. 

Same miejsca potyczek też są mało przyjazne. Niektóre z nich wyposażone są w różnego rodzaju wybuchające elementy otoczenia, otwierające i zamykające się losowo drzwi lub nawet pociągi, które rozjeżdżają postacie, które w porę nie zdążą opuścić torów. Ponad to dyrektor programu, Pan Ford, potrafi od czasu do czasu zmienić zasady gry i rzucić nam pod nogi kolejne „kłody” zmuszając nas do szybkiej zmiany taktyki.

Oprawa audiowizualna

Graficznie „Showgunners” prezentuje się bardzo dobrze. Pomimo, iż gra prezentuje rozgrywkę najczęściej z kamerą zawieszoną dość daleko od postaci i otoczenia, w momentach kiedy ujęcie zmienia się pokazać akcję z bardzo bliska, wszystkie modele postaci, animacje czy otoczenie wygląda naprawę dobrze. W grze będziemy przedzierać się łącznie przez dziewięć różnych lokacji i każda z nich ma swój unikatowy wygląd i charakter co sprawia, że żadna z nich się nam za szybko nie opatrzy. 

Inne wizualne wodotryski, takie jak efekty wystrzałów, lejącej się krwi czy rozczłonkowanych ciał wyglądają równie przekonująco. Jedyne mankamenty to okazjonalne problemy ze zbyt żywiołowo reagującymi na zgon ragdollami postaci czy też praca kamery w czasie zbliżeń na dziejącą się na ekranie akcję. Niestety zdarza się jej czasem uciec od niej zupełnie. 

Oprawa dźwiękowa jest za to bezbłędna. Zarówno głosy postaci jak i efekty walki czy otoczenia stoją na naprawdę wysokim poziomie. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj dodanie do gry komentatora, który ma dość sporą ilość nagranych kwestii i bardzo żywiołowo komentuje zarówno nasze poczynania w czasie eksploracji poszczególnych stref jak i same potyczki z przeciwnikami. Muzyka w grze nie jest może tak dobra jak oprawa dźwiękowa, bo nic nie niej nie zapadło mi w pamięć ale ogólnie pasuje do klimatu i w niczym nie przeszkadza. 

Werdykt

„Showgunners” to bez wątpienia tytuł godny polecenia każdemu fanowi turowych gier taktycznych. Sprawdzona w „XCOM 2” mechanika i tutaj nie zawodzi, walki prowadzone w sposób turowy są w tej grze bardzo wciągające, a niektóre dynamiczne zmiany na polu walki stanowią dodatkowe wyzwanie. Do tego należy dorzucić dobrą ale nie odkrywczą historię i świetnie utrzymany klimat brania udziału w morderczym teleturnieju. W zasadzie jedyny poważny mankament tego tytułu to, w mojej ocenie, to, że po przejściu kampanii i darmowego DLC z dodatkowymi misjami nie bardzo jest powód, żeby do tej gry wracać. Wszystkie bronie i umiejętności każdej postaci odblokujemy przed rozegraniem ostatniej misji, a te są w każdej rozgrywce w zasadzie takie same. Brak też jest jakiegokolwiek trybu multiplayer, a szkoda, bo byłaby to ciekawa opcja. Niemniej gorąco polecam ten tytuł, bo prawie siedemnaście godzin jakie spędziłem grając w niego były z pewnością tego warte.


poniedziałek, 18 listopada 2024

Warpips – prosta ale dobra pixelowa gra strategiczna

Gry strategiczne, szczególnie te z rodzaju RTS, nie cieszą się już tak dużą popularnością jak kiedyś (o czym pisałem jakiś czas temu). Nie mniej jednak ciągle powstają nowe tytuły. Jedne są bardziej tradycyjne, inne próbują trochę zmienić podejście do tego gatunku. Przykładem takiej właśnie gry jest „Warpips”, przygotowaną przed Skirmish Mode Games. 

Pewnego razu w Piponii

Fabuła „Warpips” jest o tyleż absurdalna co bardzo prawdziwa. Państwo Piponia postanowiło zaatakować sąsiedni Oiyelistan aby szerzyć pokój, demokrację, religię i lepszą kuchnię, bo sąsiedzi zalewają płatki wodą a nie mlekiem. I tak, z namaszczeniem władz państwowych, nasza korporacja najemników przystępuje do ataku na są siada. 

Przeciąganie liny

Osią rozgrywki w „Warpips” jest zabawa podobna do przeciągania liny. Zarówno my jak i przeciwnicy posiadamy na planszy bazę, którą musimy bronić przed atakami przeciwnika jednocześnie próbując zniszczyć kwaterę drugiej strony. Co ciekawe, i nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego faktu przed zakupem gry, nie możemy w żaden sposób bezpośrednio kontrolować własnych jednostek. Naszym zadaniem będzie tworzenie ich odpowiednich kombinacji w oparciu o wybrane przed misją jednostki, dostępną w danym momencie walutę oraz to czym przeciwnik będzie nas w danej chwili atakował.

A siły przeciwnika, tak jak i nasze, są bardzo zróżnicowane, od różnych rodzajów piechoty, przez pojazdy lekkie oraz ciężkie, aż na czołgach i helikopterach kończąc. Zasada jest zwykle taka, że im droższa i większa jednostka, tym jest silniejsza, chociaż są wyjątki.

Inną ciekawą mechaniką są poziomy doświadczenia i związane z nimi medale. Po zlikwidowaniu odpowiedniej ilości przeciwników zyskujemy nowy poziom oraz otrzymujemy medal, który możemy wydać na jedną z kilku rzeczy. Pierwsza to natychmiastowe zwiększenie posiadanej gotówki o określoną kwotę lub ulepszenie tej umiejętności. Druga to zwiększenie ilość jednostek jakie możemy wysłać na raz do walki. Ostatnia to zwiększenie poziomu doświadczenia jednostek, przez co stają się one silniejsze oraz dają więcej doświadczenia po likwidacji przeciwnika.

Ostatnie dwa przyciski, które w czasie bitwy mamy na panelu sterowania, to skłonienie naszych jednostek do lepszego atakowania lub obrony, co daje nam ograniczoną kontrolę nad poczynaniami naszych wojaków, a do tego tylko przez krótki czas. 

Tryby gry

Zabawę w „Warpips” możemy rozgrywać w jednym z trzech trybów. Pierwszy, i zalecany na początek, to kampania. W niej będziemy wybierać terytoria do zaatakowania oraz jednostki jakimi będziemy chcieli to zrobić. Pomocne w wyborze będą dane wywiadu dotyczące występujących w danym obszarze sił wroga. Zasada jest prosta – każde terytorium należy podbić minimalną możliwą kombinacją jednostek gdyż nasze zapasy nie są nieskończone. Co prawda podbicie każdego terytorium dodaje nam nowe jednostki z jakich możemy korzystać ale po każdej porażce są one tracone bezpowrotnie. Każda wygrana dostarcza nam też Bony bojowe oraz Kupony wojenne. Pierwsze można wydać u handlarza broni aby zakupić nowe jednostki. Drugie służą do wykupowania trwałych ulepszeń.

Inną ważną rzeczą jaką musimy wziąć pod uwagę w czasie kampanii jest siła wojsk przeciwnika na danej wyspie. Im dłużej zajmie nam dojście do głównej bazy, oznaczonej flagą, tym większa szansa na to, że pasek gotowości armii wroga zapełni się i  kolejne starcia będą zwyczajnie trudniejsze.

Drugi tryb to Losowa Bitwa, w której możemy się zmierzyć na jednej z map z kampanii z użyciem losowego zestawu jednostek i przeciwników. Ostatni natomiast to Nieskończona Bitwa, która polega na zdobyciu jak największej ilości punktów niszcząc wrogi jednostki i atakując wrogą bazę, której zniszczyć się nie da.

Grafika i dźwięk

Graficznie „Warpips” jest mieszanką pixelartowych jednostek piechoty, naprawdę nieźle animowanych, oraz trójwymiarowych pojazdów i elementów otoczenia, które dzięki swojej niskiej jakości tekstur oraz złożoności modeli, doskonale wpasowują się w klimat grafiki z lat minionych. Co ciekawe, w grze jest w pełni zrealizowana fizyka obiektów, dlatego wszelkie wybuchy potrafią rozrzucić dookoła zarówno kawałki pojazdów jak i ciał, które zraszają ziemię czerwoną posoką.


Dźwięk w grze stoi na dobrym poziomie, wszystkie efekty są na swoim miejscu i dobrze współgrają z tym co dzieje się na ekranie. Muzyka, choć nie jest specjalnie wyróżniająca się na tle podobnych produkcji, swoim klimatem przywołuje dobrze znane kawałki z serii „Command & Conquer” i bardzo przyjemnie się jej słucha w czasie grania. 

Werdykt

Pomimo, iż pierwotnie byłem rozczarowany faktem, że „Warpips” nie jest klasycznym RTSem, to po zapoznaniu się z grą jej model rozgrywki bardzo mi się spodobał. Jest to gra z prostymi zasadami, ale oferująca dość dużo pod względem główkowania żeby chcieć w nią grać wielokrotnie. W zasadzie jedyne do czego mogę się przyczepić to to, że na niektórych mapach nasze jednostki wchodzą/wjeżdżają na miny i nie ma za bardzo sposobu aby temu przeciwdziałać. Poza tym drobnym szczegółem, jest to tytuł, który mogę polecić w zasadzie każdemu.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Gone Viral – roguelike w klimatach „The Running Man”

 

W 1980 roku firma Atari wypuściła na automaty grę pod tytułem „Berzerk”. Jej koncepcja była dość prosta. Sterowaliśmy ludkiem, który przemierzał kolejna plansze labiryntu i strzelał do atakujących go robotów. Każdy kontakt ze ścianą, robotem, czy wystrzelonym przez niego pociskiem kończy się naszą śmiercią, a po wyczerpaniu wszystkich żyć kończy się też i gra. My za to możemy pochwalić się uzyskanym wynikiem. Brzmi jak typowy roguelike, prawda? Dzisiejszy tytuł, świadomie lub nie, powiela dużo założeń tej gry ale dodaje również sporo własnych. Zatem witajcie w „Gone Viral”. 

Gdy cywilizacja upada

Fabuła „Gone Viral” nie jest specjalnie skomplikowana. Wraz z upadkiem cywilizacji zostaliśmy pojmani i osadzeni w futurystycznym więzieniu, służącym jako arena walk gladiatorów. Naszym bohaterem będzie Decimus, dość postawny człowiek, który postara się jak najdłużej przeżyć. Jego zmagania obserwuje wiecznie głodna krwi publiczność, która potrafi mocno namieszać w naszej rozgrywce.

Zabawa w zabijanie

Osią rozgrywki w „Gone Viral” jest przemierzanie kolejnych, losowo generowanych i układanych ze sobą pokojów i pokonywanie znajdujących się w nich przeciwników. Naszym podstawowym narzędziem zbrodni będzie elektryczny miecz, którym możemy szybko i skutecznie ciąć całe watahy przeciwników. Wraz z pokonywaniem kolejnych pomieszczeń uzyskamy dostęp to różnych mutacji, które zmienią nasze właściwości ofensywne lub defensywne, gadżetów, które na krótko wzmacniają naszą postać oraz nowego uzbrojenia. 

To wszystko niby nic nowego, ale „Gone Viral” ma też kilka własnych pomysłów na urozmaicenie rozgrywki. Pierwszym z nich są fani, który cały czas nas oglądają i potrafią nagrodzić skrzynkami z zaopatrzeniem za zabijanie przeciwników w sposób, który im przypadnie do gustu lub też ukarać nas utrudnieniami w kolejnych pokojach, gdy ich wkurzymy. Czasem też aktywują specjalne eventy, które mocno mieszają w rozgrywce w następnym odwiedzanym pokoju. 

Drugą ciekawą mechaniką wykorzystaną w grze jest fizyka przedmiotów. Dużą część z nich można zniszczyć lub uderzyć posyłając je z dużą prędkością przed siebie. Przeciwnicy trafieni takimi obiektami nie będą z tego tytułu zadowoleni. Co więcej, i samych przeciwników można wpychać na różne przeszkody, czy to kolce w podłodze lub na ścianie, wirujące ostrza czy ukryte w podłodze palniki. 

Aby ukończyć dany poziom należy dotrzeć do pokoju z czerwonym symbolem trupiej czaszki i pokonać bossa uzyskując dostęp do kolejnego piętra więzienia. Wszystkie inne pomieszczenia są opcjonalne, ale zwykle warte odwiedzenia ze względu na znajdujące się tam ulepszenia. Jednak czasem trzeba się dobrze zastanowić czy gra jest warta świeczki, szczególnie jeżeli zostało nam niewiele życia. Warto też wspomnieć, że po oczyszczeniu danego pomieszczenia z przeciwników możemy do niego wracać ile razy chcemy. Jest to przydatne chociażby gdy zdobędziemy bomby, które umożliwiają wysadzenie w powietrze betonowych zapór blokujących dostęp do ciekawych fantów. 

Grafika i dźwięk

W warstwie graficznej „Gone Viral” nie wyróżnia się jakoś szczególnie. Grafika jest kolorowa, pełna różnego rodzaju efektownych śladów po cięciach, świecących się pocisków oraz wybuchów. Nie jest przesadnie szczegółowa ale to w niczym nie przeszkadza z uwagi na izometryczny rzut kamery. Wszystkie animacje są płynne i przyjemnie się je  ogląda. Warstwa dźwiękowa również wykonana jest poprawnie, bez specjalnych wodotrysków. Wszystkie efekty brzmią dobrze i są na swoim miejscu. Przygrywająca podczas gry muzyka to niezłe rockowe kawałki ale nic co by na długo zapadało w pamięć. 

Werdykt

„Gone Viral” to porządnie wykonana gra z wartką akcją, dużą ilością rozwałki i ciekawymi pomysłami na urozmaicenie rozgrywki. Jeżeli miałbym wskazać jakieś jej konkretne wady to było by to zachowanie przeciwników, szczególnie tych atakujących w ręcz. Otóż większość z nich porusza się po pomieszczeniach bez większego ładu i składu sami wpadając na porozstawiane pułapki. Niektórzy zdają się też w ogóle nas nie zauważać, tylko machają toporami na oślep i można ich bez problemu zajść z boku czy z tyłu. Jednak nie są to problemy dyskwalifikujące tą grę, gdyż gra się w nią bardzo przyjemnie i  wam też proponuję spróbować.

poniedziałek, 4 listopada 2024

Elderborn – FPS na miecze i dzidy


Gry z gatunku FPS kojarzą nam się głównie z bieganiem i walczeniem z użyciem różnego rodzaju broni strzeleckiej. Jednak na przestrzeni wielu lat pojawiło się całkiem niemały tytułów, które w widoku z pierwszej osoby stawiały na walkę z użyciem broni białej. Gry takie jak „Dead Island”, nowa wersja „Shadow Warrior”, „Zeno Clash”, „The Chronicles of Riddick Escape from Butcher Bay”, „Warhammer End Times Vermintide” czy „Chivalry Medieval Warfare” to przykłady gier gdzie tego typu połączenie się bezsprzecznie sprawdziło. A jak na tym dla wypada, zdecydowanie budżetowy, „Eldenborn”?

Gdzie historię spowił mit

Świat w „Eldenborn” przypomina ten znany chociażby z historii o Conanie. W zamierzchłej przeszłości miasto Jurmum i jego Złota Armia siała postrach wśród okolicznych plemion organizując co jakiś czas wyprawy wojenne na sąsiadujące z nim terytoria. W końcu Janus, olbrzym pośród swojego ludu, zebrał armię i ruszył na miasto. Po ataku słuch o nim zaginął ale i miasto Jurmum zamarło. Od tego czasu, co każde pokolenie, drogą brutalnej rywalizacji wybierany jest bohater, który ma odnaleźć drogę do wnętrza miasta i odkryć w nim mityczną fontannę wiecznej młodości. Od wieków nikomu się to nie udało. Zatem jak będzie tym razem? 

Pierwszoosobowa sieczka

Główną osią rozgrywki w „Eldenborn” jest walka różnego rodzaju bronią białą. Ich jedeneaści rodzajów dzieli się na trzy grupy – sieczna, kłuta i obuchowa. Każdy z przeciwników jest mniej lub bardziej wrażliwy na inny rodzaj broni, o czym można przeczytać w odpowiednim wpisie w kodeksie dostępnym wewnątrz gry. Poszczególne egzemplarze różnią się od siebie prędkością ataku, jego obszarem i zadawanymi obrażeniami.  Te atakujące szybciej zadają mniej obrażeń, te z wolniejszą prędkością ataku potrafią powalić przeciwników nawet jednym uderzeniem. Do tego część broni potrafi blokować ataki przeciwników, a inne je parować co pozwala na zadanie druzgocącej kontry.


Nasza przygoda zaczyna się w katakumbach znajdujących się pod miastem, które stanowią podobno jedyną drogę do jego wnętrza. Podziemia wypełnione są różnego rodzaju przeciwnikami, od prostych, przypominających zombie Oszalałych Wojowników, atakujących gołymi rękami, za pomocą mieczy i tarcz lub włóczniami, przez Utopce i skorpiony, po żołnierzy Złotej Armii i Bandytów w samym mieście Jurmum. 

Trzeba przyznać, że zwykle walka z nimi, szczególnie jeden na jednego, nie stanowi specjalnego wyzwania z dwóch powodów. Po pierwsze, w opisywanej grze nie ma żadnego ograniczenia naszej wytrzymałości co oznacza, że każdą bronią możemy atakować bez przerwy, bez obawy, że zabraknie nam pary w łapach. Po drugie, przeciwników, którzy blokują nasze ataki wystarczy kopnąć aby na chwilę się odsłonili co wystarcza, aby zadać im kilka celnych ciosów. 

Prawdziwe wyzwanie stanowi walka z wieloma przeciwnikami na raz, szczególnie, gdy dochodzą do tego jeszcze wrogowie strzelający różnego rodzaju pociskami. Wtedy trzeba bez przerwy pozostawać w ruchu i dobrze wybierać cele tak aby jak najsprawniej wyjść z opresji. Podobnie ma się walka z bossami, którzy są dużo odporniejsi niż podstawowi przeciwnicy i tutaj nasze uniki, bloki i parady bardzo się przydadzą. Tak samo jak ampułki z wodą życia, którą możemy w dowolnym momencie regenerować nasze zdrowie. Możemy ich przy sobie mieć maksymalnie trzy, a odnawiają się one stopniowo wraz z pokonywaniem kolejnych przeciwników. 

A kiedy już zginiemy, to wracamy do fontanny z rzeczoną wodą. Działają one tak samo jak w serii „Dark Souls”. Dotykając ich tworzymy punkt zapisu, jednak możemy się za ich pomocą też uleczyć jednak powoduje to odrodzenie się wszystkich przeciwników w grze, oprócz bossów. Sprawa wygląda identycznie kiedy przy fontannie się odradzamy. Spełniają one jeszcze jedną funkcję, za zdobytą esencję pozwalają na podnoszenie trzech statystyk, siły, szybkości i zdrowia, na wyższe poziomy co niewątpliwie pomoże nam w dalszej walce. 

Budżetowa grafika, świetna muzyka

Grafika w „Eldenborn” nie jest może najwyższych lotów, szczególnie jeżeli chodzi o rozdzielczość tekstur, jednak nie jest też brzydka i dobrze buduje klimat gry. Animacje postaci są poprawne, wygląd katakumb i samego miasta jest dość ciekawy, a żaden szczegół gry nie wydaje się niedorobiony. To samo tyczy się efektów dźwiękowych. Wszystkie są na swoim miejscu i dobrze pasują do akcji jaka dzieje się na ekranie. Na większą pochwałę zasługuje za to muzyka, która jest utrzymana w metalowych klimatach i oferuje zarówno wolniejsze jak i szybsze kawałki, które dobrze nastrajają do dalszej zabawy. 

Werdykt

Jak na produkcje typowo budżetową, „Eldenborn” jest pozycją naprawdę dobrą. Ciekawa fabuła, nieźle, chociaż nie idealnie wykonana walka z pierwszej osoby, ciekawe lokacje oraz bardzo przystępny poziom trudności czynią z niej niezłą, choć stosunkowo krótką zabawę. W zasadzie jedyny problem jaki mam z tą grą, to fakt, iż trzeci akt gry w zasadzie nie istnieje. Po bardzo rozbudowanych katakumbach i samym mieście Jurmum, ostatnia sekcja gry jest wyraźnie zrobiona po macoszemu, co zresztą sami twórcy przyznali. Powód był prozaiczny – brak funduszy na zrobienie czegoś więcej. Niemniej i tak uważam „Eldenborn” za grę udaną, szczególnie biorąc pod uwagę cenę za jaką można ją kupić.



Broken Arrow – wojna jak prawdziwa

Dzisiejszy tytuł jest wyraźnie inspirowany dwiema grami. Pierwsza to „World in Conflict” – bardzo ciekawa gra, opowiadająca o hipotetycznym ...