Prawie rok temu pisałem o tym
jaka była historia
gier z gatunku RTS i na samym końcu tego tekstu wymieniłem kilka
nadchodzących tytułów. Niecałe dwa tygodnie temu swoją premierę miał jeden z
nich – „Tempest Rising”. Czy tytuł długo zapowiadany jako duchowy następca
serii „Command & Conquer” spełnił moje oczekiwania? Zobaczcie sami.
Kryzys Kubański zmienia świat
Fabuła „Tempest Rising” dzieje się w alternatywnym roku 1997. Świat pomału odradza się po ograniczonej wymianie atomowej między USA i ZSRR, do której doszło 35 lat wcześniej. Świat został podzielony między dwie strefy wpływów. Jedną rządzi Global Defence Force (GDF), wojskowy sojusz zachodnich rządów, które przetrwały atomową wymianę. Druga należy do Tempest Dynasty, zrzeszające tereny byłej ZSRR, krajów Europy Wschodniej oraz Azji. Obydwie frakcje walczą o kontrolę nad Tempestem, tajemniczym pnączem, które zaczęło wyrastać z ziemi po wojnie atomowej. Upodobało sobie ono szczególnie tereny skażone promieniowaniem, których najwięcej należy do Dynastii, żywiąc się radiacją i zamieniając ją w świecący, czerwony płyn, będący źródłem taniej energii. Dlatego kolejny wielkoskalowy konflikt był tylko kwestią czasu.
Stary dobry RTS
„Tempest Rising” to przykład tego, że jeżeli coś działa to nie ma potrzeby tego naprawiać. W grze dostępne są dwie kampanie, jedna dla GDF, druga dla Dynastii. Każda składa się z 11 zróżnicowanych misji, w których nie ma czasu na nudę. Co prawda wszystkie mechaniki dostępne w grze zostały wymyślone 20 lub 30 lat temu, ale odpowiednio zastosowane sprawdzają się nawet dziś. W większości misji będziemy musieli rozbudować naszą bazę zaczynając tylko z kwaterą główną, ewentualnie z kilkoma jednostkami. W kilku do bazy działającej w obszarze misji będziemy musieli się przebić za pomocą początkowych jednostek, a w jeszcze innych operować małą grupą specjalistów podczas specjalnego zadania.
Co prawda zadania jakie przyjdzie nam wykonywać nie są niczym odkrywczym (zbierz X surowców, zniszcz bazę wroga, osłaniaj/zniszcz konwój, broń bazy przez X czasu itd.) to jednak każda z nich jest skonstruowana w sposób, który nadaje jej dużo dynamiki. Czasem też jedno zadanie potrafi nieoczekiwanie przerodzić się w zupełnie inne i trzeba umieć się do zmiany dostosować.
Jedną z zasadniczych nowości jest sam Tempest, który tym razem jest niebezpieczny dla pojazdów (poza żniwiarkami i poduszkowcami), a nie dla piechoty. Poruszające się po nim jednostki mechaniczne zaczynają zbierać ładunek elektryczny reprezentowany czerwonym paskiem pod HP jednostki. Początkowo pojazd z ładunkiem Tempestu tylko porusza się i strzela wolniej, jednak napełnienie pasku do pełna powoduje stopniowe zadawanie mu obrażeń, a wyjście na czysty teren sprawia, że ładunek się ulatnia.
Inną nowością są wprowadzenia do misji. Seria „Command & Conquer” rozpieszczała pod tym względem wstawkami nagrywanymi z żywymi aktorami, zarówno tymi mniej jak i bardziej znanymi. Co prawda „Tempest Rising” nie mógł sobie pozwolić na taki rozmach, jednak „gadające głowy” jakie są obecne w grze spisują się bez zarzutu. Są ładnie animowane, głosy do nich podłożone pasują bardzo dobrze, a dodatkowo po wysłuchaniu informacji na temat naszego zadania, możemy zadać dodatkowe pytania, na które uzyskany odpowiedź. Niby nic wielkiego ale jednak cieszy. Ponadto te wstawki bardzo dobrze budują klimat i pokazują jak wewnętrznie działa każda z frakcji.
Niebiescy vs Czerwoni
Frakcje w „Tempest Rising” nie są od siebie mocno różne jednak każda ma swoje unikalne cechy. GDF to nowoczesne wojsko oparte częściowo o drony, posiadające w swoim arsenale zarówno szybkie pojazdy zwiadowcze jak i ciężkie czołgi czy poduszkowce. Ponadto GDF gromadzi specjalny surowiec w postaci „informacji wywiadowczych”. Pozwala on na budowę bardziej zaawansowanych struktur i jednostek. Co ciekawe, ich budynki nie pojawiają się nagle spod ziemi ale powstają stopniowo w wyznaczonym miejscu, przez co można je zniszczyć zanim zostaną ukończone, co jest szczególnie ważne w przypadku wieżyczek.
Dynastia natomiast ma typowo „wschodnią” mentalność wojskową, używa prostych ale skutecznych rozwiązań w przypadku jednostek wojskowych, a ich budynki są stawiane od razu gotowe do użytku. Ciekawe jest też to, że frakcja ta ma mobilne rafinerie, które można rozstawić w dowolnym miejscu na mapie, a ich pierwszym budynkiem do produkcji jednostek, jaki możemy postawić, jest warsztat produkujący pojazdy, a nie baraki. Inną ciekawą mechaniką są plany produkcyjne stawiające na szybki wzrost ekonomiczny, atak lub obronę. Wszystkie one dostępne są w kwaterze głównej ale przełączanie między nimi wiąże się z kilkoma sekundami opóźnienia. Oprócz tego Dynastia potrafi zwiększyć dostawy energii ze swoich generatorów przyspieszając produkcję jednostek kosztem powolnego niszczenia generatora oraz budynków pod jego wpływem.
Każda z frakcji ma też dostęp do kilku specjalistów, którzy swoimi zdolnościami potrafią nieźle namieszać na polu bitwy ale do efektywnego wykorzystania wymagają dobrego mikrozarządzania. Warto też wspomnieć, że duża część budynków obydwu frakcji może być ulepszana, co odblokowuje dostęp do nowych jednostek lub ulepsza parametry konkretnych struktur. Co więcej, pomiędzy misjami będziemy mogli przeznaczać zdobyte punkty na koniec misji na stałe ulepszenia naszych wojsk w poprzez rozwój naszego arsenału oraz doktryn.
Dość powiedzieć, że w czasie 22 misji obydwu kampanii grało mi się jedną i drugą frakcją wyśmienicie. Każda ma swój klimat, ciekawe jednostki i mechaniki do zaoferowania, a sama struktura gry i misji budzi doskonałe wspomnienia z grania w gry z serii „Command & Conquer”.
Grafika i dźwięk
„Tempest Rising” działa na silniku Unreal Engine 5 i wygląda prześlicznie. Zarówno same mapy na których przyjdzie nam toczyć zmagania, same jednostki, efekty towarzyszące walkom, wprowadzenia do misji czy prerendorowane filmiki przed każdą z nich wyglądają doskonale. Jakość i dbałość o detale widać tutaj na każdym kroku. Jedyne o co można się przyczepić to czasami mała czytelność grafiki, szczególnie gdy szukamy w grupie naszych jednostek piechoty konkretnego ich rodzaju. Czasem jest to po prostu trudne.
W warstwie dźwiękowej jest równie dobrze. Zarówno efekty dźwiękowe jak i gra aktorska podczas misji i przerywników są zrealizowane wzorcowo i nie ma się do czego przyczepić. Ponad to, różnorodność efektów jest na tyle duża, że po pewnym czasie będzie można część zdarzeń na polu bitwy rejestrować po dochodzących do nas dźwiękach, a nie tylko wizualnie.
Muzyka w grze zasługuje na osobną wzmiankę. Całość ścieżki to 42 utwory skomponowane przez grupę kompozytorów - Michael Markie, Cory Richards, Sigurd Johnk Jensen, Adam Skorupa oraz legendarny Frank Klepacki. Efektem tej szerokiej współpracy jest niesamowicie dobry i spójny soundtrack, którego bardzo przyjemnie słucha się zarówno w grze jak i poza nią.
Multiplayer
Muszę przyznać, że nigdy nie byłem dobry w gry z serii „Command & Conquer” w rozgrywkach sieciowych, wolałem z kolegami lub samodzielnie rozjeżdżać komputerowych przeciwników. RTSy w trybie multi spodobały mi się dopiero za sprawą produkcji do Relic Entertainment („Dawn of War” i „Company of Heroes”). Na szczęście „Tempest Rising” ma na tyle dużo nowoczesnych usprawnień, że ogarnięcie gry w trybie multi nie jest aż takim problemem i po przeczytaniu poradnika jak każdą z frakcji należy się na początku rozbudować aby nie zdławić ekonomii można już powalczyć z innymi graczami. Podobnie jak w starych RTSach tak i tutaj wszystkie chwyty są dozwolone, dlatego zarówno rushe jak i turtlowanie są jak najbardziej skutecznymi taktykami.
Jedyny problem jaki obecnie występuje to mała ilość map (jest ich tylko dziewięć) oraz brak możliwości grania w więcej niż cztery osoby naraz. Miejmy nadzieję, że gra sprzeda się na tyle dobrze, że twórcy rozszerzą tę część gry o znacznie więcej zawartości.
Werdykt
Tak jak opisywany poprzednio przeze mnie „Trepang2” był grą świetnie oddającą klimat strzelanki sprzed 20 lat tak „Tempest Rising” jest dokładnie tym samym dla RTSów ale i czymś więcej. Doskonała pod względem technicznym i wizualnym gra, ze świetnym dźwiękiem i fenomenalną muzyką pozwala następnemu pokoleniu graczy zobaczyć dlaczego kiedyś tak głośno było o tym gatunku gier. A nam, starym wyjadaczom poczuć raz jeszcze jaka to jest radocha zabrać do kupy kilkadziesiąt jednostek i wyruszyć na podbój bazy przeciwnika, niszcząc po drodze wszystko co nie nosi barw naszej frakcji. Dla każdego fana oryginalnego „Command & Conquer”, najnowsza produkcja Slipgate Ironworks jest pozycją OBOWIĄZKOWĄ!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz