poniedziałek, 10 czerwca 2024

Carrion – czas wcielić się w pixelowego potwora

 

Dawno temu, kiedy jeszcze chodziłem do szkoły, obejrzałem w różnych odstępach czasu dwa ciekawe filmy. Pierwszy w kolejności był „Blob Zabójca” z 1988 roku, remake „Bloba – zabójcy z kosmosu" z 1958 roku. Drugi był „Coś” Johna Carpentera z 1982 roku, będący adaptacją nowelki Johna W. Campbella Jr. „Who goes there?” i jednocześnie remakiem filmu „Istota z innego świata” z roku 1951. Obydwa te filmy opowiadają przerażające historie o potworach z kosmosu, którym daleko do typowych zielonych czy szarych ludzików. „Blob” to wchłaniająca i rozpuszczająca w swoim wnętrzu masa plazmy, zdolna przecisnąć przez się w każdy zakamarek, która rozrasta się w miarę pochłaniania żywych istot. Natomiast „Coś” to istota potrafiąca poprzez dotyk zmienić się w dowolny żywy organizm, przejmując wspomnienia, naśladując mowę, a w razie zagrożenia zmienia się w przerażającą masę macek, ostro zakończonych odnóży czy gruczołów plujących silnym kwasem. Jeżeli ktoś z was jeszcze nie widział żadnego z tych filmów to polecam obejrzeć wszystkie cztery, chociażby po to aby zobaczyć jak zmieniła się kinematografia na przestrzeni ostatnich 70 lat. A teraz pytanie - czy zastanawialiście się kiedyś jak to by było być takim potworem?

Pixelowy atak grozy

„Carrion”, stworzony przez polskie Phobia Game Studio, odpowiedzialnych za opisywanego tydzień temu „Butchera”, postanowiło stworzyć grę, która odwraca klasyczne założenia horroru. Tutaj to my jesteśmy potworem.

Fabuła w grze jest szczątkowa. Budzimy się jako amorficzna masa czerwonej, organicznej materii w jakimś laboratorium, rozbijamy nasz pojemnik i zaczynamy przemieszczać się po otoczeniu szukając wyjścia oraz mordując i pochłaniając napotkanych ludzi. Jesteśmy szybcy, możemy poruszać się po dowolnej powierzchni, przeciskać przez szyby wentylacyjne i wypuszczać macki w celu przełączania przełączników, otwierania drzwi oraz łapania i przyciągania naszych ofiar abyśmy mogli je pożreć.

W miarę postępów w grze odkryjemy kolejna kapsuły, w których naukowcy trzymają różne części naszego DNA. Każda z nich da nam nową zdolność ofensywną lub defensywną, która przyda się w pokonywaniu kolejnych przeszkód na naszej drodze do wolności. Bo „Carrion” to nie jest gra nastawiona tylko na widowiskowe zabijanie ludzi, to też bardzo dobrze zrobiona, acz niespecjalnie długa metroidvania. Dlatego dużą część czasu w grze spędzimy na rozwiązywaniu różnego rodzaju zagadek, których pokonanie będzie wymagało użycia odpowiednich zdolności naszego stwora zdobywanych wraz z postępem w grze.

Nie jesteśmy też wszechpotężni. O ile pierwsi przeciwnicy, uzbrojeni w pistolety, nie stanowią specjalnego wyzwania, to późniejsi, wyposażeni w broń automatyczną, miotacze płomieni i kierunkowe tarcze energetyczne, będą wymagali od nas więcej cierpliwości, finezji lub wyczucia dobrego momentu na przypuszczenie szybkiego i bezlitosnego ataku. Z czasem gra da nam też inne możliwości walki, dlatego warto czasem zatrzymać się i trochę pokombinować. Na pewno się to opłaci.

Gdzieś to już widziałem?

Podobnie jak „Butcher” tak i „Carrion” wygląda jak gra wykonana w połowie lat 1990-tych. Mnie najbardziej przypomina grę „Flashback” czy „Blackthorn”, aczkolwiek opisywana produkcja jest o wiele bardziej rozbudowana i szczegółowa. Animacje naszego stwora są bardzo płynne, a duża ich część opiera się na silniku symulującym fizykę obiektów, co widać szczególnie dobrze, kiedy już osiągniemy maksymalne rozmiary. Podobnie sprawa się ma z animacjami ludzi. Są one bardzo dobrze wykonane, a po śmierci ciała przeciwników zachowują się jak przysłowiowe szmaciane lalki. Krwi jest sporo, ale nie jest to już poziom tak absurdalny jak w „Butcher”. Do tego wszystkiego autorzy dodali efekty różnokolorowych świateł, które poza tym, że ładnie wyglądają, przyciągają też wzrok i pomagają w nawigacji przez poszczególne poziomy.

Warstwa dźwiękowa jest bardzo przyzwoita ale nie ma w niej nic specjalnie wyróżniającego. Wszystkie efekty dźwiękowe zostały wykonane poprawnie i dobrze pasują do tego co dzieje się na ekranie. Również muzyka, która w przypadku tej gry, oscyluje wokół spokojnych ambientów czy muzyki filmowej, nie wyróżnia się niczym szczególnym ale nie jest też zła i przyjemnie się jej słucha w czasie grania.

Warto?

W „Carrion” spędziłem około dziewięciu godzin, licząc jeszcze dodatkową mapę, którą można ukończyć w mniej więcej jedną godzinę. I prawie przez cały czas bawiłem się świetnie chociaż jednej rzeczy do pełni szczęścia tej grze brakuje – mapy. Niestety, część etapów w grze jest bardzo rozległa, a tyczy się to szczególnie huba łączącego poszczególne z nich. Kilka razy krążyłem bez sensu przez kilkanaście minut zanim udało mi się odnaleźć właściwą drogę. Gdyby gra miała mapę, tak jak w opisywanym przeze mnie „Turbo Kid”, grało by się o wiele przyjemniej. Chociaż jest to tylko pewna niedogodność, gdyż każdy inny aspekt tej gry jest wykonany bardzo dobrze. Dlatego, jeżeli chcecie spróbować waszych sił jako monstrum rodem z klasycznych horrorów, „Carrion” to idealna gra dla was.

P.S.

Wygląda na to, że Nightdive Studios, odpowiedzialne za różnego rodzaju odświeżone wersje starych gier (patrz System Shock) będzie chciało zrobić remaster gry „The Thing” z 2002 roku, która fabularnie jest kontynuacją historii z filmu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mecha Break - świetna gra czy nachalne pay-to-win? (recenzja wersji DEMO)

  Wielkie roboty, temat bardzo popularny w Japonii, a od pewnego czasu także poza nią. Większość graczy będzie je kojarzyć z takimi markam...