Jest rok 1989, mam 6 lat. Mój ojciec prezentuje mi (i sobie trochę też) mikrokomputer Atari 65XL/XE. Jak się miało okazać, było to wiekopomne w moim życiu wydarzenie. Od tego momentu bowiem zostałem graczem.
Czym były mikrokomputery?
W zasadzie cały czas z nich korzystamy chociaż nikt ich już tak nie nazywa. Termin ten był bardzo popularny w latach 1980-tych, i nazywano nim wszystkie komputery mniejsze od szafy, na które stać była trochę bardziej zamożnego lub nakręconego na elektronikę Amerykanina. Moje Atari to był model z 1985 roku, wyposażony w procesor o taktowaniu 1,77 MHz (tak, megaherców ;) ) i 65kb (tak, kilobajtów XD) RAMu. Poza tym RAMem komputer ten posiadał jeszcze pamięć ROM z prostym systemem operacyjnym. Jako nośnik danych służyły kasety magnetofonowe, które pozwalały wgrywać gry do pamięci RAM. Niestety nie byłem szczęśliwym posiadaczem, strasznie wtedy drogich, stacji dysków do tego komputera, ale jeden kolega tak i miałem porównanie. Wczytanie gry z taśmy trwało od 5 do nawet 20 minut, z dyskietki zaś od kilku do kilkanastu sekund. W połączeniu z czasem marną jakością nagranych taśm (nikt wtedy nie słyszał w Polsce o oryginalnych nośnikach) oznaczało, że w czasie wgrywania „dłuższych” tytułów najlepiej było wyjść z pokoju, żeby nie wprawiać magnetofonu w wibracje krokami. A potem można już było wziąć joystick w ręce i rozkoszować się grą.
W co się wtedy grało?
Gry na rodzinę 8-bitowego Atari
były bardzo zróżnicowane pod względem rozgrywki jak i jakości. Wspomnę tylko,
że w 1983 roku, firma Atari samodzielnie doprowadziła do całkowitej zapaści
rynku gier video w Ameryce, wypuszczając dwa gnioty na podstawie filmów, „Raiders of the Lost Ark” oraz „E.T”. Co prawda w 1985 roku rynek uratował
Nintendo i jego NES ale to już inna historia.
Większość gier w jakie ja w czasie posiadania małego Atari grałem pochodziła już z okresu po słynnym krachu. Nie pamiętam teraz dokładnie, w którą grę zagrałem jako pierwszą, ale bardzo możliwe, że był to „Moon Patrol”. W tym tytule poruszaliśmy się w prawo łazikiem księżycowym wyposażonym w działka strzelające do przodu i w górę. Naszym zadaniem było przedostać się do kolejnych punktów kontrolnych i wykręcić jak najlepszy wynik.
Podobnym tytułem był „River Raid”, gdzie lecieliśmy samolotem nisko w korycie rzeki i strzelaliśmy do łódek, balonów, helikopterów oraz mostów. Po drodze trzeba też było tankować paliwo. Nawet pamiętam swój rekord z tej gry – dotarłem do 25 mostu.
Innym ciekawym rodzajem gier były platformówki. Pamiętam jak kiedyś wstałem w nocy, a mój ojciec zagrywał się w kuchni w „Zorro”. Tej gry nigdy nie udało mi się na oryginalnym sprzęcie skończyć, podobnie jak świetnej polskiej gry „Misja”. Za to ukończyłem grę „Fred” traktującej o jaskiniowcu, który zabijał różnego rodzaju stworki środkiem owadobójczym, „Pharaoh's Curse”, w której szukaliśmy skarbów w rozległym grobowcu faraona oraz „Bruce Lee”, w której zbieraliśmy lampiony wymierzając kopniaki w wyskoku na lewo i prawo.
Były też gry wyścigowe, zarówno
bardziej arcadowy jak „Pole Position”, jak i trochę bardziej realistyczny (jak
na 8-bitowe możliwości) „Pit Stop”, gdzie w jednym i drugim przypadku
ścigaliśmy się na torach Formuły 1. Na tym tle zupełnie odjechany był „Road
Race”, gra w której przemierzaliśmy Stany Zjednoczone z zachodniego na
wschodnie wybrzeże, ścigając się z czasem, zużyciem paliwa, warunkami drogowymi
oraz policją. Ponad to gra oferowała pełny cykl dnia i nocy, co wpływało
znacząco na rozgrywkę. Do dziś gram w tą grę od czasu do czasu (o tym jak to za
chwilę).
Nie można też zapomnieć o grach gdzie na raz można było bawić się w dwie osoby. Jednym z takich tytułów był „World Karate Championship”, gdzie dwóch karateków z całkiem pokaźnym zestawem ciosów, toczyło pojedynki na punkty. Drugi, jeszcze lepszy tytuł to seria gier „Spy vs Spy”, bazujących na komiksach z magazynu „Mad”, gdzie dwóch spiczastonosych szpiegów próbuje nawzajem sobie przeszkadzać w zebraniu odpowiednich przedmiotów potrzebnych do ukończenia misji. Mając dobrego kompana do gry był to prawdziwy ubaw po pachy.
Warto też wspomnieć o bardziej
ambitnych tytułach przygodowych, takich jak „AD 2044” czyli adaptacji filmu
„Sexmisja” w formie gry point and click, „Miecze Valdgira”, gdzie musieliśmy odnaleźć
pięć tytułowych mieczy, „Jet Set Willy” gdzie tr,eba było posprzątać sporą
rezydencję zanim położymy się spać czy „Roderic”, w którym wcielaliśmy się w
rycerza mającego za zadanie przegnać z zamku złego demona.
Ostatnie gry o jakich chciałem wspomnieć to różnego rodzaju
symulatory. Niespecjalnie lubię tego typu tytuły, ale w kilka na Atari grałem. Były
to „Silent Service”, symulator łodzi podwodnej w czasów IIWŚ, „Rescue on Fractalus”,
gdzie musieliśmy latać w górzystym terenie i ratować pilotów z rozbitych
statków kosmicznych, oraz „The Last Starfigher”, gra oparta na filmie pod tym
samym tytułem, gdzie naszym zadaniem była obrona układu planet przez imperium
KO-DAN.
Gier w jakie grałem na Atari można liczyć w setkach gdyż bawiłem się z tym komputerem przez kilka ładnych lat. Z biegiem czasu zaopatrzając się w przeróbkę Turbo 2002, która to pozwalała szybciej wczytywać gry z kaset oraz mieścić na jednej ich większą ilość. Potem przyszedł Pegasus, którego dostałem na komunię oraz PC jak miałem 10 lat i poczciwe Atari poszło całkowicie w odstawkę. Niestety, z biegiem czasu sprzęt oddałem mniej majętnym ode mnie kolegom. Kiedy nastała moda na sprzęt retro, podpytałem się czy jeszcze może mają mój komputerek ale niestety został przekazany dalej i tak słuch o nim zaginął. Szkoda. Jednak to nie stanowi specjalnej przeszkody w dalszym cieszeniu się grami z Atari, i to w sposób o wiele wygodniejszych niż oryginalnie. Dziś zdobycie działającego sprzętu to wydatek od 800 do 1500 PLN, a do tego należy mieć jeszcze kompatybilny ze sprzętem telewizor (najlepiej kineskopowy/CRT z wejściem antenowym). Ale są inne, wygodniejsze i mniej kosztowne metody.
Emulatory
Jeżeli ktoś z czytających nie ma
pojęcia o co chodzi to spieszę wyjaśnić. Emulator jest to program udającym
przed innym programem oryginalny sprzęt na jaki ten był on pierwotnie napisany.
Gry na Atari są w tym momencie już dość stare i w zasadzie wszystkie zaliczają
się do kategorii „abandonware” (porzucone przez twórców i właścicieli praw
autorskich). Stron, z których można pobrać emulatory jak i same gry jest w
Internecie sporo, w języku polskie również. Ja osobiście polecam emulator
Atari800Win, który możemy pobrać TUTAJ.
Natomiast same gry można ściągnąć z tej strony. Polecam zarówno tym, którzy chcą sobie powspominać, jak i
tym, którzy są za młodzi, żeby to w ogóle znać. A jest to po prostu kawałek
historii świata gier, który warto chociaż trochę poznać z autopsji ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz